kwiaty na poddaszu recenzja

„Kwiaty na poddaszu” – Virginia C. Andrews

Ostatnio kupiłam książkę… Wybraną niemal na chybił trafił spośród wielu innych tytułów sprzedawanych w „Biedronce” po 9,99 zł.


Przez pierwsze strony przebrnęłam z niejakim trudem. Z czasem wciągałam się w fabułę coraz bardziej i bardziej… W połowie tak zaangażowałam się w życie głównych bohaterów, że w nocy nie mogłam zasnąć. Z każdą kolejną stroną moje serce rozpadało się na milion małych kawałeczków i w efekcie o 2 w nocy wbiłam się spać do eM. Wtulona w śpiące dziecko płakałam tak długo aż poduszka stała się mokra od moich łez…

kwiaty na poddaszu

W takich momentach żałuję, że już nie jestem ufnym i nieco naiwnym dzieckiem, które o wielu sprawach nie ma pojęcia. Wolałabym nie wiedzieć o wielu rzeczach, które dzieją się tak na prawdę tuż koło mnie…

O czym jest książka?

Na początku poznajemy rodzinę Dollangangerów, która wiedzie szczęśliwe i niemal idealne życie Wydaje się, że tej sielanki nic nie jest w stanie zniszczyć. Tymczasem w wypadku ginie głowa rodziny, a matka nie daje sobie rady z utrzymaniem czwórki dzieci. Corrine znajduje tylko jedno wyjście z krytycznej sytuacji — musi wrócić do posiadłości swoich rodziców, którzy wyrzekli się jej z powodu małżeństwa z własnym wujkiem. Problem w tym, że jej ojciec nie może dowiedzieć się o istnieniu dzieci, bo inaczej pozbawi ją praw do rodzinnego majątku.

Kobieta wraz ze swoją okrutną (i fanatycznie religijną) matką decyduje więc, że do czasu śmierci ojca dzieci należy ukryć przed całym światem na poddaszu rodzinnej posiadłości. Początkowo zapewnia je o swojej miłości tłumacząc, że robi to wyłącznie dla ich dobra. Obiecuje im też, że potrwa to tylko jedną noc… Potem z jednej nocy robi się tydzień, z tygodnia miesiące, a z miesięcy lata… Z biegiem czasu nowe życie wciąga ją bez reszty i coraz częściej zapomina o tym, że jest matką. Miesiącami nie zagląda na poddasze, a nawet jeśli już znajduje krótką chwilę na wizytę u dzieci to nie zauważa wówczas, że znacząco podupadają na zdrowiu, a każdy dzień jest dla nich walką o przetrwanie.


Dla mnie – jako matki – brzmi to przerażająco. Jak można zapomnieć o własnych dzieciach? Z dnia na dzień przestać się o nie troszczyć, kochać je? Wiem, że to tylko fikcja literacka, ale…

Takie historie zdarzają się również w realnym świecie. Dopiero co było głośno o niemal zagłodzonym na śmierć rocznym chłopcu. Rok temu światło dzienne ujrzała sprawa bliźniąt z Łomży – głodzonych i ukrywanych w mieszkaniu przez rodziców. Boję się nawet zastanawiać ile takich przypadków ma miejsce na całym świecie.

Pomyśleć, że ja mam wyrzuty sumienia, kiedy znikam z domu na popołudnie (chociaż wiem, że w tym czasie eM jest pod opieką babci)…

Wracając do książki – nie uważam jej za arcydzieło. Trochę męczył mnie drętwy styl pisania autorki, pewne fragmenty budziły we mnie niesmak. Mimo wszystko cała ta historia dogłębnie mną wstrząsnęła i na chwilę uchyliły się przede mną wrota piekieł. Jednocześnie żałuję, że ją przeczytałam, ale też jestem zafascynowana fabułą. I wciąż nie wiem czy ta książka jest dobra, czy zła…

Podobało się? Podaj dalej: