ŚNIADANIOWE REWOLUCJE

Śniadaniowe rewolucje

Kiedy eM chodził do przedszkola nie musiałam martwić się tym, co zjada w szkole na drugie śniadanie. Od kiedy poszedł do szkoły – zaczęła się w tym temacie jazda bez trzymanki…

Moje dziecko jest strasznie wybredne. Przez pierwsze miesiące rwałam sobie włosy z głowy, bo każdego dnia Mateusz wracał do domu z nietkniętymi kanapkami. Co prawda miał wykupione obiady, ale jeden posiłek na 9 godzin w szkole to trochę za mało… Próbowałam więc przekupić go kanapkami z wędliną, z serem, z twarożkiem, z serkiem topionym, z ogórkiem… i klops.

Następne były jogurty… eM odmówił zabierania ich do szkoły po tym, jak jego koledze jogurt wylał się w plecaku (znam ten ból). Poza tym nabiał lubi chłodek, więc noszenie go przez kilka godzin w plecaku dyskwalifikuje ten przysmak.

Batony, drożdżówki, słodkie rogale? Aż tak zdesperowana nie byłam (i w dalszym ciągu nie jestem). Raz, dwa razy w miesiącu okej, ale na dłuższą metę to nie jest materiał na pożywne drugie śniadanie dla dorastającego chłopca. Nie jestem fanatyczką zdrowego odżywiania, ale zdecydowanie odmawiam prośbom Mateusza o to, żeby wzorem kolegów mógł nosić do szkoły batony i coca-colę. Nie, nie, nie!

Cóż więc jada w szkole moje dziecko?

Ano suche bułki. Głośno się do tego przyznaję, chociaż od środka spalam się ze wstydu. Zwłaszcza wtedy, kiedy eM jest wypytywany przez grono pedagogiczne „czemu codziennie nosi do szkoły suche bułki” (co prawda odpowiada, że „lubi”, ale sami wiecie jak to jest… nic tylko czekać na wizytę opieki społecznej)… Wolę jednak, żeby jadł te nieszczęsne bułki, niż gdyby miał w ogóle nie jeść drugiego śniadania…

Na szczęście ostatnio młody bardziej rozszalał się pod względem jedzenia i oprócz kajzerek do szkoły zabiera również jabłka. Małysz zajadał się bułką z bananem, a Synuś eM – bułką z jabłkiem (tak przy okazji – to się nazywa lokalny patriotyzm, panie Adamie – „dobre, bo polskie”).

Umówmy się jednak, że na suchych bułkach i jabłkach człowiek… umrze z nudów. I tu zaczyna się cała zabawa, bo trzeba młodemu (sobie zresztą też – jeśli wejdziesz między wrony, musisz wcinać bułki krakać jak i one) dorzucić do plecaka jeszcze coś, co zaspokoi głód. I będzie smaczne. Kolorowe. Atrakcyjne. I najlepiej chociaż odrobinę słodkie (słodkie, ale zdrowe!)

recenzja tymbark
fruktajl

Konkretnie mam tu na myśli FRUKTAJL, czyli owocową przekąskę od Tymbarka. Cóż to takiego? Wieloowocowy koktajl z kawałkami owoców, który nie zawiera konserwantów ani dodatkowego cukru. Wersja śliwkowa jest dodatkowo wzbogacona otrębami i ziarnami zbóż (pszenica, owies oraz jęczmień) – dla mnie bomba, dla młodego niekoniecznie (pffff, on nawet ryżu nie tknie, a co dopiero ziarna zbóż).

fruktajl

Żeby nie było nudno – do wyboru są aż cztery smaki, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Moje serce (a może raczej żołądek?) skradła wyżej wspomniana śliwka z jabłkiem, eM najbardziej polubił truskawkę i banana oraz brzoskwinię z mango.

Ważne dla mnie jest również to, że oryginalnie zamknięte koktajle nie muszą stać w lodówce (buteleczka o pojemności 250 ml starcza akurat na raz), a i tak smakują wyśmienicie. Poza tym wbrew pozorom – jedna porcja Fruktajlu jest bardzo sycąca. Idąc na 6 godzin do pracy jestem w stanie zaspokoić swój głód jednym koktajlem, więc i w przypadku eM mam pewność, że w trakcie lekcji nie zgłodnieje (nawet siedząc w szkole od rana do późnego popołudnia).

fruktajl

Podsumowując – Fruktajl to świetna alternatywa dla standardowych przekąsek. Oczywiście, przy założeniu, że nie przeszkadzają Wam kawałki owoców i że lubicie soki przecierowe (Mateusz dopiero w zeszłym roku zaakceptował soki z owocowym miąższem, za to ziarnami i otrębami do dziś pluje dalej niż widzi) :)

Podobało się? Podaj dalej: