wesele

Wesele / Mazury / Kurpie

Nadeszła pora na krótką relację z naszego wyjazdu. Zabierałam się za nią od kilku dni i tak na prawdę aż do dzisiaj nie wiedziałam co napisać… Tak więc po prostu opiszę po kolei każdy dzień (ha, tzn. pójdę na skróty, bo podczas wyjazdu głównie odsypiałam pracę).

PIĄTEK

Wyjazd z Torunia do Olsztyna już po 7 rano (dzieć został wysłany do sklepu po bułki przed 6 i nikogo to nie zdziwiło!). Po raz kolejny eM udowodnił, że im brudniejsza toaleta w pociągu, tym większa potrzeba korzystania z niej (3 razy w ciągu 2,5 h – koszmar!). Dacie wiarę, że w XXI wieku w pociągu zabrakło wody do umycia rąk? Dobrze, że w torebce ZAWSZE noszę antybakteryjny żel, bo inaczej zarazki przejechałyby z nami pół Polski :P

W Olsztynie standardowo przesiadka do autobusu i moja znienawidzona część podróży. O ile eM jest w stanie wytrzymać kilka godzin w pociągu, gdzie można sobie pospacerować między siedzeniami, o tyle usiedzenie 3 h w autobusie przerasta jego możliwości. Do tego powtarzane co minutę pytanie: „Daleko jeszcze?” i już byłam skłonna wysadzić go gdzieś po drodze… W takich momentach przypomina mi się, po co robię prawo jazdy :P

Tak przy okazji – całe szczęście, że nie mam faceta. Po drodze widziałam kilkadziesiąt bocianów i gdyby nie świadomość, że nie jestem wiatropylna, to bankowo zaczęłabym panikować. Zdaję sobie sprawę, że z tymi bocianami to ściema, ale mimo wszystko byłam przerażona. Zwłaszcza, że przez ten wyjazd całkowicie rozregulował mi się cykl :P

em

SOBOTA

I kolejna podróż… Tym razem na trasie Kurpie-Mazury. Nie wiem jak jest u Was, ale w Toruniu zwyczaj robienia bram dla nowożeńców praktycznie zniknął. Najpierw trochę tego żałowałam, ale gdzieś tak przy dwudziestej bramie (i przekonaniu, że te kilkadziesiąt samochodów w życiu nie dojedzie do kościoła na czas) mój zachwyt tradycjami w końcu się ulotnił…

W drodze...
W drodze…

O dziwo, udało nam się jednak dotrzeć na ślub punktualnie. I zaczęła się ceremonia, której mistrzem został ksiądz z kazaniem o gender (a myślałam, że takie rzeczy to tylko u blogerów!) i dowcipach na temat stworzenia Adama i Ewy (czemu Bóg najpierw stworzył mężczyznę? bo musiał zacząć od zera). Przynajmniej było oryginalnie i ciekawie – takie msze to ja lubię!

A potem przyszedł czas na wesele…Piękna sala oraz hotel… Cudowna para młoda – pierwszy taniec w ich wykonaniu był zachwycający! I wcale nie dziwię się, że eM uwielbia swoją nową ciocię :)

Raz jeszcze życzę im wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!

Dla zasady nie dodaję na blogu zdjęć innych osób niż ja, eM i... inni blogerzy ;)
Dla zasady nie dodaję na blogu zdjęć innych osób niż ja, eM i… inni blogerzy ;)

I to wszystko, co mogę powiedzieć na temat samej imprezy, bo przez te ciągłe podróże kwadrans po północy zmógł mnie sen (starzeję się!) – zdążyłam tylko pocieszyć eM, któremu nie udało się złapać na oczepinach muchy pana młodego (gdzie mu się tak śpieszy, heloł?!). Uprzedzając Wasze pytania – welonu nie łapałam, bo skoro nie nadaję się na żonę, to nie pozwalała mi na to klauzula sumienia :P

Kilka godzin przed...
Kilka godzin przed…
... i dzień po.
… i dzień po.

Strasznie bałam się, że eM na weselu będzie marudził, że się nudzi (nie lubi rodzinnych imprez), a tymczasem spotkała mnie niespodzianka. Mogę powiedzieć, że czas spędziłam bez dziecka, bo Mateusz nie dość, że wytrwał do 3 nad ranem, to jeszcze praktycznie nie schodził z parkietu. Albo biegał w tę i z powrotem, albo obtańcowywał znajomych pary młodej. Rodzina mogła dla niego nie istnieć – wolał zabawę w gronie studentów (nie za wcześnie?) :D

Sukienka? Zabrałam ze sobą jedną moją, i dwie pożyczone. A że nie mogłam się zdecydować to ostatecznie na weselu wystąpiłam w dwóch kreacjach, a na poprawinach – w trzeciej. Było więc na bogato! :)

Przed ślubem
Przed ślubem
Przed poprawinami
Przed poprawinami

NIEDZIELA

Poprawiny odbyły się bardziej na luzie – nie ma to jak piwo z kija! Po spędzeniu kilku godzin w gronie najbliższej rodziny i kilku spacerach z eM po okolicy trzeba było szykować się do powrotu na Kurpie… Dziwnie było stać w korku i czekać, aż krowy ustąpią nam pierwszeństwa (co nie zmienia faktu, że w mieście po drogach jeździ gorsze bydło pfff).

Dodam jeszcze, że w rodzinnym domu pana młodego odbyły się poprawiny poprawin. Jak widać – wszystkim było trudno przystopować ze świętowaniem :)

1

PONIEDZIAŁEK

Wstaliśmy rano gotowi do drogi. eM oznajmił jednak, że chce zostać i koniec, więc został z babcią u prababci, a ja ruszyłam do domu. Połowa podróży minęła komfortowo (bo zabrałam się samochodem z rodziną), ale potem trzeba było czekać 2 godziny na PKS od nich do Torunia… A w Toruniu – pół godziny na autobus komunikacji miejskiej :P Nie dla mnie takie wielogodzinne podróże w czasie upałów, oj nie dla mnie…

Podobało się? Podaj dalej: