z pamiętnika słoika

Z pamiętnika słoika, czyli pierwsze dni w Warszawie

Zacznijmy od tego, że jak na prawdziwego słoika przystało – z Torunia do Warszawy przywiozłam ze sobą słoik potrawki z ciecierzycy. Oficjalnie chciałam po prostu wczuć się w klimat, zaś nieoficjalnie – żal było wyrzucać coś, co ma termin ważności do sierpnia 2017 :)

A jak minęły nam pierwsze 4 dni w Warszawie? Nie wiem czy jesteście na to gotowi, ale zapraszam na sekretne zapiski prosto z pamiętnika słoika!

słoik

Dzień 1. (niedziela)

Zdradzę Wam sekret – jeśli chcecie przeprowadzić się razem z wibrującym masażerem Waszego dziecka (młody ma często skurcze łydek) to… nie róbcie tego. Chyba, że jesteście odporni na stres i gotowi świecić oczami przed sąsiadami. Wyobraźcie sobie taką sytuację: przyjeżdżacie do nowego miasta i zaczynacie wyjmować z bagażnika samochodu swoje graty. Jeden z kartonów stawiacie na podłodze, a ze środka nagle słychać głośne bzyczenie spotęgowane jeszcze przez echo garażu podziemnego. Nic tylko zapaść się pod ziemię… Generalnie – nie polecam.

Dzień 2. (poniedziałek)

Uwielbiam kuchnię azjatycką i mogłabym to jeść na okrągło. Tyle, że jak na plebs przystało – do szczęścia potrzeba mi jednak noża i widelca (chociaż np. mojemu eM zdarza się jeść rosół rękoma, ale błagam – nie pytajcie o szczegóły!). Tymczasem nastał pierwszy dzień pracy, cała firma ruszyła na lunch do tajskiej knajpy, a tam… pałeczki. Co w tej sytuacji? Pozostało mi tylko poprosić o zestaw pałeczek dla dzieci, które ponoć miały być mniej skomplikowane w obsłudze… Taaaa… Chyba jednak dzisiejsze dzieci są bardziej ogarnięte ode mnie. Co nie zmienia faktu, że jedzenie było pyszne i na pewno wybiorę się tam ponownie.

Dzień 3. (wtorek)

Warszawa zmieniła moje pojmowanie słowa „blisko”. W Toruniu blisko oznaczało dystans poniżej jednego kilometra i kiedy mówiłam, że młody do szkoły ma 2,5 km i dojazd autobusem zajmuje mu około 10 minut to w odpowiedzi słyszałam: „Ojej, no to rzeczywiście ma daleko”. W stolicy, kiedy mówię komuś, że do pracy dojeżdżam 15 km (50 minut autobusem) to reakcje są zupełnie inne: „Super, że masz tak blisko!” albo „Oooo, no to faktycznie niedaleko”.

Dzień 4. (środa)

Sukces! Po raz pierwszy dotarłam do pracy bez włączonej nawigacji. Inna sprawa, że droga powrotna okazała się trudniejsza, a że udziela mi się owczy pęd to tak szlam przed siebie i szłam, aż zorientowałam się, że powinnam była skręcić w lewo, a nie w prawo. I zrozumiałam to dopiero po kilkunastu minutach, a nie po kilku (od pracy na przystanek dojście powinno zająć mi 3 minuty)…


Co będzie dalej? Czy zgubię się w metrze? Czy po kolejnych 24 h pobytu w stolicy zacznę mówić z pogardą, że „u nas w Warszawie…”? Czy eM wprowadzi na Mokotowie Białołęce nowe porządki? O tym przekonacie się już w kolejnym odcinku z cyklu „Z pamiętnika słoika”.

Stay tuned!

Podobało się? Podaj dalej: