Moja nowa przyjaciółka – Asana

Kiedy w 2009 roku zaczęłam przygodę z blogowaniem to nie miałam wówczas problemu ze znalezieniem czasu na regularne publikacje. Byłam studentką, nie pracowałam zawodowo, a eM dopiero co poszedł do przedszkola. Wolnego czasu miałam więc aż nadto, biorąc pod uwagę, że dzieć chodził spać o 18.

Później jednak dopadła mnie dorosłość i kiedy tylko podjęłam swoją pierwszą pracę na pełen etat, to nagle okazało się, że doba jest dla mnie za krótka. Z czegoś musiałam zrezygnować i tym samym blog spadł na mojej liście priorytetów na sam dół. Wciąż publikowałam, ale robiłam to coraz rzadziej i rzadziej, co nie do końca mi się podobało. Niejedna blogerka pewnie już dawno by się poddała, ale ja miałam zbyt duży sentyment do tego miejsca. Zrezygnować po prawie 9 latach pisania? No way!

pisanie bloga

Jeśli uważnie prześledzicie archiwum mojego bloga to zauważycie, że wraz z przeprowadzką do Warszawy sporo się pod tym względem zmieniło. Czy z czegoś zrezygnowałam?

No właśnie nie. Wciąż pracuję na pełen etat. Wciąż sporo czasu zajmują mi dojazdy do i z pracy. Wciąż mam dziecko, które wymaga pomocy przy odrabianiu lekcji i które chce spędzać ze mną czas. Co więcej – mieszkam teraz na swoim i doszło mi mnóstwo obowiązków domowych, nasza rodzina powiększyła się o kota, a ja dwa razy w tygodniu zostaję w pracy dłużej ze względu na kurs angielskiego. Skąd mam więc czas na bloga?

W końcu usystematyzowałam swoje życie i zaczęłam korzystać z Asany, czyli narzędzia usprawniającego pracę nad projektami. Wersja darmowa umożliwia stworzenie nieograniczonej liczby projektów i zadań, a w ich realizację można włączyć max. 15 osób.

Asana w moim życiu

Na chwilę obecną mam utworzone 4 główne projekty – DOM, PRACA, BLOG i SZKOŁA. Pod każdy projekt mam podpięte kolumny dotyczące różnych tematów, a w ramach tychże kolumn – wyszczególnione pojedyncze zadania. Wygląda to mniej więcej tak:

projekt szkoła asana
projekt dom asana
Plus jest taki, że do zarządzania projektami mogę dopisywać również pozostałych członków rodziny. Na chwilę obecną obaj panowie bronią się przed tym rękoma i nogami, ale kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy postawię im ultimatum [demoniczny śmiech] :) Wtedy już nie będzie zmiłuj, a zadania przypisane w aplikacji zastąpią wszystkie żółte karteczki przyklejanej do lodówki. Póki co wczuwam się jednak w rolę koordynatora i postępy w realizacji poszczególnych zadań monitoruję w domu offline.

asignee

Od dłuższego czasu Asanę mam zainstalowaną również w telefonie, więc kiedy tylko pojawi się jakieś zadanie do wykonania to na bieżąco mogę je dopisać do listy. Dzięki temu pamiętam o wszystkich terminach, planach i rzeczach do zrobienia na zaś – wystarczy codziennie rano i wieczorem zalogować się na moje konto i upewnić się czy jestem na bieżąco.

Blogowanie z Asaną

Ciekawostka: to właśnie w pracy prawie rok temu zaczęliśmy korzystać z Asany i wówczas byłam przekonana, że nigdy się nie polubimy. Wręcz kombinowałam ile się dało, aby przynajmniej część swoich obowiązków wykonywać z jej pominięciem. Z czasem jednak postanowiłam wypróbować Asanę w ramach prywatnego projektu BLOG (taki akt desperacji) i… bardzo się zaprzyjaźniłyśmy.

Moim największym problemem związanym z blogowaniem od zawsze było to, że wszelkie pomysły na posty zapisywałam sobie na milionach karteczek, które prędzej czy później gubiłam… Ewentualnie po powrocie do domu okazywało się, że pamiętam, że w ciągu dnia wpadłam na genialny pomysł, ale… nie pamiętam jaki. Nieźle, co?

Teraz zapisuję sobie wszystkie luźne pomysły na bieżąco, co jakiś czas dokonuję selekcji i stwierdzam czy faktycznie nadają się do publikacji, zaś w wolnej chwili przygotowuję szkice 2-3 postów z listy. Na początku miesiąca staram się wstępnie przygotować grafik publikacji na najbliższe tygodnie, żeby nie okazało się, że przez tydzień albo dwa na blogu będzie cisza spowodowana brakiem pomysłów (bo wiadomo, że z brakiem czasu raczej się nie wygra).

asana

Jak mi idzie? Chyba dobrze. Statystyki bloga rosną, czytelnicy reagują pozytywnie na kolejne wpisy, a mi się coraz bardziej chce robić swoje. Mam wrażenie, że przestałam tkwić w miejscu i po wielu latach stagnacji idę wreszcie do przodu. Tylko spokojnie, nie planuję zostać pełnoetatową blogerką z milionowymi zasięgami (nie dla mnie ani popularność, ani praca w domu) :)

Podobało się? Podaj dalej: