Mama Ka nigdy nie będzie perfekcyjną panią domu… Jest na to zbyt leniwa, nie lubi ani sprzątać, ani gotować… W sumie to nawet nie to, że nie lubi, ale najzwyczajniej na świecie… nie potrafi. No ale o tym wszystkim już pisałam :)
Tym samym moja przyszła synowa może być spokojna, że jej ukochany mąż nie będzie stawiał jej za wzór swojej „idealnej mamuśki”, która gotuje najlepsze na świecie obiady, a jej dom błyszczy o każdej porze dnia i nocy :)
Moje wielkie porządki ograniczają się do wycierania kurzy (raz w miesiącu), odkurzania (minimum raz na tydzień, a jeśli mam czas to i częściej) oraz sporadycznego zmywania naczyń. Okna myje moja mama, bo mi zawsze zostają smugi… Podłoga to też jej działka, bo ja myję ją tylko wtedy, kiedy się do niej ewidentnie przyklejam. Poza tym raz na kilka miesięcy robię przegląd zabawek i wyrzucam te, które są zepsute.
Pamiętacie TEN wpis sprzed 2 lat? W dalszym ciągu świetnie oddaje moje podejście do sprzątania hihihi :)
Jedynie odkurzanie darzę pozytywnymi uczuciami. I to od niedawna… Przez lata używaliśmy odkurzacza starego jak świat, gdzie dokładne odkurzenie nim dwóch pokoi zajmowało… kilka godzin. Potem był odkurzacz kupiony w promocji w jednym z hipermarketów (za jedyne 99 zł). Chyba nie muszę dodawać, że połamał się po kilku tygodniach użytkowania? Z kolei rok temu kupiłam sobie na raty „luksusowy” jak na moje możliwości sprzęt, czyli odkurzacz firmy Hoover (który kosztował ponad 300 zł). Mały, zgrabny i jakże inny od poprzednich bubli! Dopiero dzięki niemu odkurzanie przestało być dla mnie karą :)
Kiedy zaproponowano mi przetestowanie odkurzacza marki Bosch byłam ciekawa czy uda mu się pobić moje czerwone „cacko”. Co się okazało? Że odkurzanie może być jeszcze bardziej przyjemne!
Bosch ma dłuższy kabel i nie muszę biegać od kontaktu do kontaktu, aby na raz wysprzątać cały dom (pamiętajcie, że jestem leniwa!). Do tego kabel jest oryginalny, bo… czerwony. A więc już nie zdarza mi się przez pomyłkę po skończonym sprzątaniu odłączać z prądu laptopa zamiast odkurzacza :)
[promień działania: Hoover – 8 M, Bosch – 10 M]
Odkurzacz posiada praktyczny schowek na nieużywane szczotki, a więc wszystko co potrzebne mam zawsze pod ręką. W przypadku Hoovera końcówki mogłam co prawda przyczepiać do rury teleskopowej, ale z takim „bagażem” trudno było odkurzyć ciasne zakamarki, więc baaardzo rzadko korzystałam z tego rozwiązania.
Większa moc sprawia, że sprząta się dokładniej i szybciej, bo nie trzeba dwa razy odkurzać tego samego kawałka podłogi (Hoover czasem „przegapiał” niektóre paprochy).
[moc: Hoover – 1800 W, Bosch – 2500 W]
Gabarytowo odkurzacz Boscha jest większy od naszego czerwonego cacka (co widać na powyższym zdjęciu), ale… jest lżejszy! Nie wiem jak to możliwe, ale prowadzi się go przez to o wiele przyjemniej, zwłaszcza, że posiada również trzy obrotowe kółka :)
[waga: Hoover – 5,7 kg, Bosch – 4,3 kg]
Wymiana worka w odkurzaczu zawsze mnie zniechęca. Plusem Boscha jest więc pojemność – można odkurzać często, a wymianę dokonywać… rzadko :)
[pojemność worka: Hoover – 2,3 l, Bosch – 4 l]
Wygodna (i długa) teleskopowa rura pozwala na odkurzanie bez konieczności schylania się. Pamiętam jak po sprzątaniu z udziałem starego odkurzacza zawsze miałam pozdzierane kolana. Raz, że nie można było dostosować odkurzacza do swojego wzrostu, a dwa – musiałam ręcznie zbierać z podłogi swoje włosy… Z Hooverem było o niebo wygodniej, ale i tak włosy musiałam usuwać ręcznie (ale o tym będzie oddzielny punkt) :P
Regulator mocy w „wersji dla blondynek”, a więc z pomocniczymi obrazkami. Wystarczy przekręcić regulator na odpowiedni rysunek (podłogi twarde, dywany, siedzenia samochodowe) i już mamy ustawioną optymalną moc. Na początku byłam zdziwiona, że panele mam odkurzać z większą mocą niż dywany (z Hooverem sprzątałam na odwrót), ale teraz już wiem dlaczego – przy max. mocy szczotkę podnosi się… razem z dywanem :)
Nie muszę na kolanach ręcznie wyskubywać z dywanów swoich włosów (a od kilku lat gubię je jak szalona). Nic nie denerwuje mnie tak jak włosy plączące się pod stopami, przyczepiające się do zabawek Mateusza i przeszkadzające mu w zabawie na podłodze! Dlatego dywanami zajmowałam się własnoręcznie… :P
Jeszcze kilka miesięcy temu odkurzenie całego domu zajmowało mi około 1,5 godziny, z czego połowę czasu walczyłam właśnie z dywanami. Teraz z odkurzaczem oblatuję dom w około 30 minut, a więc oszczędzam około 65% czasu!
Jedyna rzecz, do której na prawdę mogę się przyczepić to hałas. Jeśli mam ustawioną maksymalną moc odkurzania to Synuś eM zaczyna się buntować, że w domu jest za głośno. Na dłuższą metę wolę jednak odkurzać kilkanaście minut w hałasie niż 1,5 godz. w spokoju (w końcu jestem leniwa, no nie?).
[poziom hałasu: Hoover – 79dB, Bosch – 82 dB – niby mała różnica, ale my ją dostrzegamy…]
P.S. Wiecie co jest dla mnie kolejną motywacją do odkurzania? Zakurzony odkurzacz :)
Jako, że nasz Bosch non stop stoi sobie grzecznie w kąciku i czeka na wezwanie to na jego obudowie szybko pojawia się warstwa kurzu. A kurz zdecydowanie nie dodaje uroku eleganckiej czerni, w którą odkurzacz jest „ubrany”. Na szczęście łapki Synusia eM nie zostawiają na nim śladów, a resoraki jak dotąd nie spowodowały żadnej rysy (przecież po odkurzaczu jeździ im się najlepiej!). No ale co się dziwić skoro to produkt „made in Germany” (a więc z założenia solidnej jakości)? :)
Na koniec sprytny patent na posłanie Boscha do kąta (chociaż na karę wcale nie zasługuje) :)
Oczywiście zapraszam Was również do śledzenia Boscha na facebooku :)
W komentarzach pojawiło się pytanie o cenę takiego odkurzacza – otóż poszukałam dzisiaj w necie i znalazłam ten model w cenie już poniżej 300 zł! A więc kolejny plus :)
Jeśli macie do mnie jeszcze jakieś pytania dotyczące tego konkretnego modelu (Bosch ProPower BSGL 32510) to zapraszam do zadawania ich w komentarzach. W miarę moich możliwości postaram się na nie wszystkie odpowiedzieć :)