jane the virgin

Jane the Virgin – moja guilty pleasure

Kiedy byłam małą dziewczynką to uwielbiałam oglądać telenowele… “Zbuntowany anioł”, “Luz Maria”, “Paloma”, “Przyjaciółki i rywalki”, “Luz Clarita” – uwielbiałam je wszystkie!

Potem jednak oglądanie telenowel stało się trochę obciachem i na wiele lat dałam sobie z nimi spokój.

Jak L4 to tylko z Netflixem!

Po mojej kontuzji kolana zostałam na wiele tygodni uziemiona w domu. Jako, że całe dnie spędzałam w pozycji siedzącej wymiennie z leżącą, to moim oknem na świat stał się ekran laptopa. Najpierw godzinami oglądałam filmiki na youtube (Bogu dzięki za vlogmasy!), ale umówmy się – skoro spędzałam tak po kilkanaście godzin dziennie to nic dziwnego, że w pewnym momencie nastąpił przesyt.

I właśnie wtedy odpaliłam Netflixa (i pierwszy z brzegu, zupełnie randomowy serial).

Jane the Virgin

Pierwszy odcinek oglądałam z lekkim niedowierzaniem, ale szybko okazało się, że znalazłam swoją guilty pleasure, do której początkowo mi samej ciężko było się przed sobą przyznać… Bo jednak “Jane the Virgin” to coś, co śmiało można nazwać telenowelą parodiującą inne telenowele.

Wiadomo jak to z telenowelami bywa – jest kicz, jest lukier, są niespodziewane zwroty akcji. Na pozór “Jane the Virgin” to produkcja ociekająca tandetą, ale wystarczy obejrzeć więcej niż jeden odcinek, aby przekonać się, że w tym szaleństwie jest metoda.

jane Vilanueva

Fabuła serialu jest prosta – tytułowa Jane Gloriana Vilanueva to młoda Amerykanka o wenezuelskich korzeniach, która pochodzi z bardzo religijnej rodziny. Wychowywana jest przez swoją matkę oraz babcię, za której namową postanawia zachować dziewictwo aż do ślubu ze swoim ukochanym, Michaelem Cordero. Jej życie komplikuje się jednak, kiedy w wyniku błędu zostaje sztucznie zapłodniona w trakcie rutynowej wizyty u ginekologa i zachodzi w ciążę. Dawcą spermy okazuje się być playboy Rafael Solano – żonaty właściciel hotelu Marbella, w którym Jane pracuje jako kelnerka. Tym samym główna bohaterka staje w obliczu trudnych decyzji dotyczących nieoczekiwanej ciąży, a później także macierzyństwa, kariery zawodowej i wyboru między biologicznym ojcem jej dziecka a mężczyzną, którego miała poślubić.

Za co uwielbiam “Jane the Virgin”?

Za wszystko! Za lekkość, za humorystyczne dialogi, za genialnego narratora i przede wszystkim – za główna bohaterkę, która wzbudza we mnie ogromną sympatię i którą chętnie widziałabym jako swoją przyjaciółkę :)

Poza tym jestem pod ogromnym wrażeniem relacji, która w serialu łączy kobiety z rodziny Vilanueva i to jak świetnie się one uzupełniają. Chwilami można oczywiście mówić o konflikcie pokoleń, ale w gruncie rzeczy – gdybym kiedykolwiek miała córkę, to chciałabym być dla niej takim wsparciem, jakim Alba i Xiomara są dla Jane.

Ciekawostka na koniec

“Jane the Virgin” to adaptacja kultowej wenezuelskiej telenoweli „Juana la Virgen”. Ale, ale… W Polsce też mamy swoją własną Juanę, a konkretniej – “Majkę”. Kto pamięta ten serial emitowany w 2010 roku na TVNie?

majka serial tvn

Podobało się? Podaj dalej: