Kiedy zostałam matką, moi rówieśnicy nie mieli jeszcze żadnych obowiązków poza nauką w szkole. Teraz – w porównaniu z koleżankami, które DOPIERO zakładają rodziny – czuję się jakbym była od nich starsza co najmniej o kilkanaście lat. Trochę dziwnie czuję się z myślą, że moje rówieśniczki zastanawiają się czy to odpowiedni moment na dziecko, ewentualnie planują, które przedszkole wybrać, a tymczasem ja… za rok będę miała w domu nastolatka.
W związku z moim (bardzo) wczesnym macierzyństwem wiele rzeczy mnie ominęło.
Zamiast „osiemnastek” znajomych – spacery z niemowlakiem. Zamiast korzystania z najdłuższych wakacji w życiu (po maturze) – wielogodzinne zabawy w piaskownicy. Zamiast studenckich imprez – zebrania w przedszkolu. Zero spontaniczności, wszystko planowane z ołówkiem w ręku byleby przeżyć od pierwszego do pierwszego.
Kiedy urodził się eM znajomi często żartowali, że mam dobrze, bo kiedy za kilka(naście) lat oni zagrzebią się w pieluchach to ja będę miała już odchowane dziecko i będę mogła w końcu robić, co tylko zechcę.
I tak rzeczywiście jest!
Minęło kilka lat, a ja mam wreszcie upragniony czas dla siebie. Mogę spędzać więcej czasu z przyjaciółmi, mogę wyskoczyć gdzieś bez dziecka, mogę wypić gorącą kawę, a potem zagrzebać się pod kocem na dwugodzinną drzemkę. A wszystko to bez wyrzutów sumienia i obaw o to, czy młody w tym czasie nie rozniesie domu w pył (chociaż w przypadku eM nigdy nie będę miała co do tego 100% pewności).
Jednak coraz częściej słyszę pytania o drugie dziecko i… dochodzę do wniosku, że na to jest już za późno.
Może i gdzieś tam pojawiają się myśli, że dopiero teraz jestem gotowa na dziecko i że tym razem byłby to właściwy moment. Ale z drugiej strony – znowu miałabym pakować się w pieluchy, kolki, ząbkowanie i nieprzespane noce?
Jest mi chyba zbyt wygodnie, abym świadomie zrezygnowała z tego, na co czekałam przez te wszystkie lata. Nigdy nie żałowałam, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej, ale mimo wszystko – nie mogłam się doczekać, kiedy eM podrośnie na tyle, abym w końcu mogła pomyśleć o sobie. Pamiętajcie, że od samego początku odpowiedzialność za dziecko spoczywała tylko i wyłącznie na mnie – nie mogłam zrobić sobie „Dnia Dobroci dla Matki Polki” i stwierdzić, że „ja wybywam z domu, a młodym niech chociaż przez chwilę zajmie się jego tatuś”. Miałam co prawda pod ręką moją mamę, ale babcia to zawsze tylko babcia, a nie drugi rodzic.
Oczywiście, nie twierdzę, że dziecko jest kulą u nogi, ale jeżeli teraz zdecydowałabym się na ponowne macierzyństwo to musiałabym znowu czekać ponad dziesięć lat na to, aby mieć trochę luzu. W tym momencie to dla mnie zbyt wysoka cena, bo jednak chciałabym w końcu nacieszyć się wolnością.
Może kiedyś zmienię zdanie, ale na pewno jeszcze nie teraz.