Sejmowe korytarze okupują rodzice niepełnosprawnych dzieci walcząc o godne życie. Sytuacja nie jest łatwa i sympatyczna, a co więcej – wzbudza w ludziach skrajne emocje. I co z tego?
Ano to, że nie rozumiem tego, co czują ci rodzice i na chwilę obecną mogę sobie tylko gdybać jak to jest. Jestem mamą zdrowego dziecka i nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest wychowywać dziecko niepełnosprawne i poświęcać mu się nie w 100%, ale w 200%. Co prawda wśród moich znajomych są osoby niepełnosprawne, a eM chodzi do klasy integracyjnej (więcej na ten temat pisałam TUTAJ), więc teoretycznie oboje widzimy na co dzień z jakimi problemami zmagają się tacy ludzie, ale… nas to przecież nie dotyczy.
Mogłabym teraz pisać peany pochwalne na cześć rodziców, którzy każdego dnia walczą o swoje dziecko i jego zdrowie. Mogłabym też ponarzekać, że sama jestem matką i chciałabym mieć płacone za opiekę nad dzieckiem, bo z jakiej racji inni mają korzystać z pieniędzy z moich podatków.
Nie zrobię jednak ani jednego, ani drugiego. Bo mnie to nie dotyczy i nie znam sytuacji od środka.
Jestem jednak matką i wychodzę z założenia, że dziecko to dziecko – chore czy zdrowe – i zawsze jest najważniejsze dla swoich rodziców. Poza tym nie mam żadnej gwarancji, że los z nas nie zakpi i nie zafunduje nam znalezienia się w takiej sytuacji. Czytając komentarze pod różnymi artykułami mam nieodparte wrażenie, że niektórzy zapominają o tym, że dzieci nie zawsze są niepełnosprawne od urodzenia.
Mogę stawać na rzęsach i klaskać uszami, ale to nie zmienia faktu, że pewnego dnia może się zdarzyć, że wyjdę z dzieckiem na spacer, a jakiś baran wsiądzie do samochodu po pijaku i wywróci nasze życie do góry nogami. Czy to znaczy, że nagle przestałabym kochać swoje dziecko ze względu na chorobę? Mało to ludzi wylądowało na wózkach inwalidzkich na skutek nieszczęśliwych wypadków? Wbrew pozorom to wcale nie jest nieprawdopodobne.
Miałam kiedyś kuzynkę… Wyszła na spacer z mężem i małym dzieckiem w wózku. Wystarczyła chwila, aby wjechał w nich pijany palant, który potem uciekł z miejsca wypadku. Dziecko co prawda ucierpiało najmniej, ale za to straciło matkę… To nigdy nie powinno się wydarzyć, a jednak.
Wracając do tematu – czym więc różni się dziecko niepełnosprawne od urodzenia od tego, które stało się niepełnosprawne na skutek wypadku albo choroby w późniejszym okresie życia? Na dobrą sprawę niczym, więc powinny mieć takie samo prawo do życia i stwierdzenie, że „trzeba było dokonać aborcji, a nie narzekać na swój los” jest dla mnie wyjątkowo okrutne.
Wiem, że to co za chwilę napiszę to skrajny pesymizm, ale teoretycznie każdy z nas ma szanse na to, aby zostać rodzicem dziecka niepełnosprawnego. Więc jaki sens ma kopanie leżącego i nazywanie niepełnosprawnych dzieci „pasożytami, na które marnowane są pieniądze państwa”, a ich rodziców „kłamcami, którzy wykorzystują swoje dzieci, aby wysępić pieniądze za nicnierobienie”?. Czy ktokolwiek z nas chciałby kiedyś zmierzyć się z takimi słowami?
Podsumowując – nie do końca rozumiem emocje, którymi kierują się rodzice dzieci niepełnosprawnych, ale wiem, że na ich miejscu nie chciałabym być traktowana jak człowiek gorszej kategorii tylko dlatego, że walczę o swoje dziecko.
P.S. Może nie każdy obywatel jest uczciwy i może faktycznie odsetek takich osób nagina rzeczywistość. Ale tak na dobrą sprawę to samo robią osoby pracujące bez żadnej umowy czy samotne matki, które samotne są tylko na papierze… I mimo wszystko wolę, aby za moje podatki przynajmniej jedna matka mogła wykupić dla swojego dziecka dodatkowe godziny rehabilitacji niż gdyby ta kasa miała pójść na nowego iPada dla (p)osła.