Klasa integracyjna – skąd taka decyzja?

Już rok temu podjęłam decyzję, że chciałabym, aby moje dziecko poszło do klasy integracyjnej. Nie sportowej, nie językowej, nie plastycznej (co szkoła to inny podział na klasy)… Upewniła mnie w tym również lektura bloga „King Kong i ojciec karmiący” – zrozumiałam, że nie ma czego się bać, a eM sporo na tym zyska. I tak właśnie się stało – dzieć uczy się razem z dziećmi ze spektrum zaburzeń autystycznych.

Zaletą takiej klasy jest przede wszystkim to, że dzieci od początku są uczone tolerancji i empatii, są przyzwyczajane do tego, że są różni ludzie, a ta inność wcale nie jest zła. Dzieci z autyzmem tak na prawdę niewiele różnią się od tych zdrowych – są tak samo ciekawe świata, tak samo się bawią. Swojego autyzmu nie mają wytatuowanego na czole. Dla nich to terapia, a dla dla mojego syna – lekcja życia. Chcę, aby moje dziecko było otwarte na ludzi, aby potrafiło akceptować innych wraz z ich wadami i zaletami. Żeby potrafiło dać każdemu szansę i nie skreślało tak od razu ludzi, którzy się od niego różnią. I wreszcie – chcę, aby nie bało się osób z problemami i żeby nie patrzyło na nie przez pryzmat choroby, ale kierowało się tym, jacy oni są. Nic co ludzkie nie jest nam być przecież obce, a odmienności nie trzeba się bać!

klasa integracyjna

Obecnie klasa Mateusza liczy sobie 18 uczniów, z czego trójka to dzieci z zaburzeniami. Taka liczebność klasy to kolejna zaleta, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dziećmi opiekują się 4 osoby dorosłe – wychowawczyni, pomoc pedagogiczna, nauczyciel wspomagający i wolontariuszka.

Na pewno nie zawsze będzie różowo, bo jednak dzieci są tylko dziećmi i czasem trudno nad nimi zapanować. Ale czy to nie są realia każdej klasy, niekoniecznie integracyjnej? Jestem zdania, że zakłócać naukę (to chyba najczęściej sugerowany mi przez innych problem) może nie tylko dziecko autystyczne, ale i te zdrowe, które właśnie rozpiera energia albo które najzwyczajniej na świecie ma problemy z dyscypliną. W innych szkołach klasy pierwsze liczą nawet i po 30 dzieci – czy aby na pewno tam „nauczyciel ma łatwiej, aby ogarnąć całą grupę, bo żadne z dzieci nie ma zaburzeń”?

Synuś eM na chwilę obecną nie ma problemu z tym, że jest w klasie integracyjnej. Dla niego to oczywistość, że jedne dzieci zachowują się tak, a drugie trochę inaczej i trzeba im pomóc. Przecież właśnie na tym polega funkcjonowanie w społeczeństwie, a to, że ludzie są różni nadaje światu dodatkowych kolorów!

A Wy co myślicie o klasach integracyjnych? Posłalibyście swoje dziecko do takiej klasy?

Podobało się? Podaj dalej: