Wzięło mnie ostatnio na przemyślenia dotyczące miłości matki do dziecka. Jak to z nią jest? Kocham swoje dziecko za coś, pomimo czegoś czy po prostu za to, że jest moim dzieckiem i w związku z tym MUSZĘ je kochać? Hmmm…
Mateuszowi powtarzam zawsze, że kocham go, bo jest moim synkiem, a mamusie zawsze kochają swoje dzieci. Wydaje mi się, że miłość macierzyńska jest tak bezwarunkowa, że po prostu nie da się nie kochać dziecka. Choć byłoby ono nie wiadomo jak okrutne czy też niewdzięczne… Po prostu kocha się je i już.
Ale miłość to nie wszystko… Jest jeszcze lubienie i tutaj pewnie wzbudzę kontrowersje… :P Kiedy Mateusz jest niegrzeczny (oj, zdarza mu się to – jest uparty jak osiołek i jak na zodiakalnego lwa przystało – często ryczy na całe gardło), mówię mu wówczas, że go nie lubię. Prosto z mostu – „nie lubię Cię!” i tyle. Coś się lubi albo nie i ściemnianie nie ma sensu. W związku z tym mają u nas miejsce takie rozmowy:
– Mamusiu, lubisz mnie?
– Dzisiaj byłeś niegrzeczny i nie posprzątałeś po sobie, więc nie. Ale za to bardzo mocno Cię kocham!
Może powinnam mówić, że nie lubię jego zachowania. Jednak mimo wszystko – jego zachowanie to część jego samego, a ja zawsze zaznaczam co konkretnie mi się w nim nie podoba. Tak samo robię z chwaleniem – wyjaśniam z czego się cieszę, co lubię i z czego jestem dumna.
Mateusz też mówi mi, że mnie kocha. I tak samo jest z lubieniem – albo mnie lubi, albo nie – wszystko zależy od okoliczności ;) Szczerze mówiąc to chyba słowa „lubię Cię” usłyszane z jego ust znaczą dla mnie więcej niż wszelkie wyznania miłości. Wszak traktuję ją jako coś oczywistego i bezwarunkowego (przynajmniej ze strony tak małego dziecka, bo potem weryfikuje to życie…), a na polubienie mimo wszystko trzeba sobie jakoś zasłużyć :)
Z moją miłością do dziecka jest tak:
KOCHAM Synusia eM bo jest moim dzieckiem. A za całą resztę albo go LUBIĘ, albo NIE… :)