Moje dziecko ma szczęście – w sierpniu skończy 7 lat, a we wrześniu pójdzie do szkoły.
Jeszcze 2 lata temu miało być inaczej – Mateusz miał być pierwszym rocznikiem, który rozpocznie szkołę obowiązkowo w wieku 6 lat… Już wtedy wiedziałam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pozwolić małemu dłużej nacieszyć się dzieciństwem. Zwłaszcza, że widziałam sama, że moje dziecko w żadnym wypadku nie jest emocjonalnie gotowe na szkołę.
W przedszkolnej grupie mojego syna prawie wszyscy rodzice byli przeciwni reformie. Ba, nawet nauczycielki przedszkolne, które zapoznały się z programem nauczania dla klas nauczania początkowego uważały, że szkoła nie będzie przyjazna dla 6-latków. Na zebraniach ten temat był poruszany nie raz… Była mowa o tym, że dzieci w I klasie co prawda będą się sporo bawić, ale potem siłą rzeczy klasa II i III będzie przeładowana materiałem, co by „nadrobić zaległości”. Jedna z mam opowiadała, że w klasie jej córki po pierwszym roku bodajże ósemka (7-letnich) dzieci została na drugi rok w pierwszej klasie, bo nie opanowały wystarczająco czytania i pisania. A teraz wyobraźcie sobie jakby to było z 6-latkami?
Rodzicom udało się wówczas wywalczyć, aby nasz rocznik miał wybór. W grupie przedszkolnej Mateusza na 25 dzieci tylko jedno poszło rok wcześniej do szkoły. O czymś to chyba świadczy…
Powoli zbliża się jednak ten czas, kiedy wszystkie 6-latki będą musiały obowiązkowo rozpocząć edukację w szkole… Może i placówki są do tego coraz lepiej przystosowane, ale tak szczerze – nie każdy 6-latek do szkoły się nadaje. Dzieci rozwijają się w różnym tempie i nie każde z nich jest na tyle emocjonalnie dojrzałe, aby iść do szkoły.
Uważam, że to rodzicom powinno się dać prawo do podejmowania decyzji – oni najlepiej znają swoje dzieci i wiedzą, co jest dla nich dobre. Niech dzieci idą w wieku 6 lat do szkoły, ale pod warunkiem, że rodzice się na to zgodzą. Wierzę, że z czasem i tak coraz większa liczba 6-latków trafiałaby do szkół, a zadowoleni byliby i rodzice, i MEN – nikt nikogo by do niczego nie zmuszał. W mojej opinii właśnie o to chodzi w tym całym zamieszaniu dotyczącym reformy – rodzice nie chcą ratować maluchów przed szkołą, ale przed PRZYMUSOWYM obowiązkiem szkolnym.
Synuś eM rok temu płakał na każdą wzmiankę o szkole. Bał się zmian, tego, że sobie nie poradzi… Minęło trochę czasu i co? Dziecko moje do szkoły najchętniej poszłoby już dziś, bo nie może doczekać się nauki. Dzieć sam do tego dojrzał i teraz wiem, że rozpoczęcie nauki będzie dla niego nie traumą, ale świetną przygodą. Ja sama nie czuję się winna, że nie wysłałam go rok wcześniej do szkoły – wręcz przeciwnie – uważam, że podjęłam najlepszą decyzję z możliwych. Właśnie dlatego, że dano mi wybór.
I chociaż teoretycznie rozterki rodziców, którzy wciąż walczą z systemem mogłabym mieć już w… głębokim poważaniu (bo mnie to już nie dotyczy i dotyczyć nie będzie – więcej dzieci nie planuję), to wciąż staram się popierać stowarzyszenie Ratuj Maluchy (polecam zajrzeć do „Aktualności” – pobudzają wyobraźnię, oj pobudzają…). Ba, ostatnio nawet podpisałam się pod petycją o referendum, bo nóż mi się otwiera w kieszeni jak czytam o tym, co się dzieje w polskim szkolnictwie.
Od siebie dodam tylko, że skoro Polska jest taka prorodzinna i proedukacyjna to może niech najpierw zagwarantuje miejsca w państwowych żłobkach i przedszkolach dla WSZYSTKICH chętnych dzieci, a dopiero potem myśli o tym, aby 6-latki wysyłać do szkół (i to nie tylko po to, aby zwolniły miejsca w przedszkolach / mogły szybciej skończyć szkoły i zacząć opłacać podatki, ale faktycznie dla ICH dobra)?