Wciąż w pełni nie doszłam do siebie po tym, jak dzieć został absolwentem przedszkola, ale postanowiłam wziąć się w garść i zabrać młodego na Derby Pomorza 2013. O ile niedzielny wypad udał się w 200%, o tyle moje samoogarnięcie wciąż nie nadchodzi (w tajemnicy zdradzę Wam, że na pierwszym biegu zalałam się łzami, bo uświadomiłam sobie, że moje dziecko jest już na tyle duże, że mogę je zabierać na żużel).
No ale wracając do tematu – na Motoarenie było super. Nie ma to jak sportowe emocje na żywo, a nie przed telewizorem… Zwłaszcza jeśli jest się częścią wielotysięcznego tłumu (liczba widzów na stadionie: 16237) i kibicuje się drużynie, która ma realne szanse na zwycięstwo (bo z naszymi piłkarzami bywa… każdy wie jak :P ). No a poza tym Toruń rywalizował u siebie, więc była magia (tylko czemu kibice Polonii Bydgoszcz przekrzykiwali fanów Unibaxu skoro była ich tylko garstka?!).
Co jeszcze? Hmm… wróciłam do domu cięższa o kilka kilogramów. Serio – teraz już wiem, żeby nie ulegać dziecku i nie kupować biletów na miejsca w najniższych rzędach, bo inaczej do stanika może człowiekowi wpaść sporo kamyków uciekających spod kół motorów. Koniecznie to sobie zapamiętajcie – miejsca siedzące w I, II lub III rzędzie na najniższym poziomie = kamienie w staniku.
Z kolei dzieć wrócił do domu z nowym idolem. Już nie stęka, że chce iść na koncert Justina Biebera – teraz na topie jest żużlowiec Darcy Ward. Alleluja!