Wrześniowy wieczór. Zegar pomału wskazuje godzinę 22, a ja od kilkudziesięciu minut próbuję przekonać Mateusza, że to najwyższa pora iść spać, skoro jutro bladym świtem czeka nas pobudka. Oboje jesteśmy zmęczeni po całym dniu, do tego dochodzi jeszcze rozdrażnienie i świadomość tego, że znowu się nie wyśpimy. W końcu nie wytrzymałam i rzuciłam tekstem: „Dziecko, czy ty w ogóle myślisz?! Jest już późna godzina, a Ty ciągle gadasz i gadasz, a przecież trzeba w końcu iść spać. Rusz w końcu głową i dobranoc!”.
Chwila ciszy… I płacz – eM przez łzy wykrztusił z siebie tylko kilka słów: „Mamo, a czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że słowa bolą bardziej?”
Nie wiem czy młody czyta te same blogi, co ja (o tym za chwilę), ale w tym momencie poczułam się, jakbym dostała w twarz. Przecież sama nie raz odczuwałam ten ból zadany przez bezmyślnie rzucone słowa. Dzięki temu do dziś kompletnie brakuje mi pewności siebie, nigdy też nie czuję się swobodnie wśród ludzi… Przecież jestem nikim i nikogo nie interesuje to, co myślę… A teraz powtarzam ten sam błąd na swoim dziecku!
U Edyty Zając ruszyła akcja „Mam dość słuchania o debilach!”. Na ten temat pisał również Blog Ojciec, a ja zostawiłam u niego komentarz. Tymczasem minęło kilka dni i co? Zasugerowałam Synusiowi eM, że nie myśli… Dla mnie to były tylko słowa, którymi chciałam zrobić sobie dobrze i rozładować frustrację, a tymczasem zadałam ból najbliższej mi osobie…
Dlaczego o tym piszę?
Bo chociaż nie jestem idealną matką, to czegoś mnie ta sytuacja nauczyła. I o ile za jakiś czas nie będę pamiętała, co o akcji przeczytałam na innych blogach, o tyle tak łatwo nie pozbędę się z pamięci emocjonalnej reakcji mojego syna…
To był właśnie jeden z tych momentów, kiedy macierzyństwo nauczyło mnie czegoś, co powinno być dla mnie oczywiste. Krytyka sama w sobie nie jest zła, trzeba tylko umieć się nią posługiwać, również w relacjach matka-dziecko.
Napisałam to ja – (ex) hejter własnego dziecka.