#myfirst7jobs

#myfirst7jobs

Po Facebooku od kilku dni krąży hashtag #myfirst7jobs, a moją tablicę zalewają posty znajomych, którzy opisują swoje pierwsze doświadczenia zawodowe. Postanowiłam więc przypomnieć sobie jak to było ze mną :)

#myfirst7jobs

Zbieranie złomu.

Jako mała dziewczynka chodziłam z przyjaciółką po osiedlu i zbierałyśmy złom oraz puszki po piwie. Potem zanosiłyśmy to do skupu, odbierałyśmy swoje 50 gr i szłyśmy po upragnioną oranżadę w szklanej butelce. A jakie byłyśmy dumne ze swojej zaradności!


Roznoszenie ulotek.

Jeszcze w liceum pojechałam raz (a raczej wywieźli mnie – do Słupcy) i stwierdziłam, że nigdy więcej. Kilkanaście godzin pracy, bieganie po milionach schodów (wieszaliśmy ulotki na klamkach), ograniczony dostęp do wody (chcesz się napić to sobie kup) i zarobek w wysokości 20 zł. Nigdy więcej!


Prowadzenie bloga.

Pierwsze zlecenia i współprace pojawiły się już w 2010 roku. Wielokrotnie udało mi się dzięki temu załatać dziury w domowym budżecie i w sumie do dziś zarabianie na blogu traktuję bardziej jako pracę dodatkową niż jako stałe źródło dochodów. Co ciekawe – raz próbowałam skomercjalizować bloga, ale w moim przypadku to się nie sprawdziło – od razu straciłam całe serce do pisania.


Praktyki w firmie ubezpieczeniowej.

Praca idealna – zero kontaktu z klientami i dużo roboty papierkowej przy wprowadzaniu danych do systemu. Do dziś żałuję, że nie skorzystałam z możliwości pozostania w firmie po skończeniu praktyk. Byłam ambitna i postanowiłam najpierw skupić się na studiach, a dopiero potem szukać pracy… Tymczasem rok później sytuacja zmusiła mnie do podjęcia jakiegokolwiek zatrudnienia, a studia zeszły na dalszy plan (i do dziś na nie nie wróciłam).


Korepetycje (polecam ten serwis), pisanie prac zaliczeniowych, prezentacji maturalnych, pism urzędowych i pozwów sądowych.

Kolejny sposób na łatanie domowego budżetu, a zarazem pomoc znajomym. Być może uznacie, że jestem głuptasem, ale kierowałam się w tym jedną zasadą – pieniądze za wykonaną pracę brałam dopiero wtedy, gdy wiedziałam, że komuś faktycznie pomogłam i że ta osoba dzięki mnie uzyskała zaliczenie. Nie potrafiłabym żyć z myślą, że napisałam np. prezentację, wzięłam kasę, a ktoś nie zdał matury. Chyba jestem zbyt uczciwa na dzisiejsze czasy :P


Telemarketing i praca w call center.

W jednej firmie wciskałam ludziom telefony na abonament, w drugiej – zapraszałam na pokazy, a w trzeciej – obsługiwałam infolinię jednego z operatorów komórkowych. Zresztą,na blogu znajdziecie sporo wpisów inspirowanych pracą na słuchawkach – np. „Zalety pracy w telemarketingu”. Ciekawostka – wiecie, że to były czasy kiedy w swoim życiu zarabiałam najwięcej? :)


Praca w komisji wyborczej.

Jeśli podliczy się godziny spędzone na szkoleniach, przygotowania lokalu do wyborów, siedzenie w komisji oraz czas spędzony na liczeniu głosów to stawka za godzinę jest śmiesznie niska. Mimo wszystko bardzo miło to wszystko wspominam, bo to też sposób na dodatkowy zarobek. Dobra rada – przewodniczący komisji zarabia najwięcej, ale biorąc pod uwagę liczbę dodatkowych obowiązków i odpowiedzialność za pracę całej grupy, to i tak lepiej kalkuluje się być zwykłym członkiem komisji wyborczej.


W każdej z tych prac czegoś się nauczyłam, zdobyte umiejętności wielokrotnie przydawały mi się zarówno w życiu zawodowym jak i w prywatnym. Oczywiście, nie zawsze było różowo, ale zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.

Po pierwszych 7 pracach były kolejne, teraz również szukam zatrudnienia… I wierzę, że praca marzeń wciąż gdzieś tam na mnie czeka :)

Podobało się? Podaj dalej: