I po kolacji wigilijnej… Tylko ja, Mateusz i moja mama. Na chwilę po kolacji wpadła do nas ciocia z rodziną, ale oni mieszkają tuż obok, więc to sami swoi :)
Mati po odkryciu prezentów pod choinką skakał z radości i wołał, że jest „taki szczęśliwy”. Aż przyjemnie było popatrzeć. A że prezentów dla niego przybywało już od rana (ach, ten Mikołaj – ciągle się mylił i drobiazgi dla młodego zostawiał u krewnych), w pewnym momencie zapytał mnie ze zniecierpliwieniem: „Czemu ten Mikołaj ciągle i ciągle daje mi prezenty?”.
Mateusz dostał:
– dużą śmieciarę
– drewnianą kolejkę z napędem elektrycznym
– metalowy wóz policji ze światłami i dźwiękiem
– rajstopki i skarpetki
– mnóstwo słodyczy
(+ metalowy opel vectra ze światłem i dźwiękiem – z przedszkola)
Na dodatek dzień przed Wigilią zostaliśmy mile zaskoczeni przez osiedlowy sklep. Moja mama poszła odebrać zamówione ciasto i w prezencie od szefostwa dostała małą paczkę (a w niej kawa, duuuża czekolada i ferrero rocher). I jak tu nie wierzyć w magię świąt?