Sylwestra spędziłam w domu. Kiedy tylko zrobiło się ciemno, mój kuzyn specjalnie dla Mateusza zrobił na podwórku mały pokaz fajerwerków. O 20 młody zasnął, więc na 2 godzinki wpadła do mnie koleżanka i wypiłyśmy po piwku (wypicie jednego (!) piwa zajmuje mi z reguły 2-3 godziny) i po szklaneczce truskawkowego wina musującego (chociaż ja sama te wino ledwo posmakowałam, bo mam bardzo słabą głowę). Potem usiadłam przed komputerem i dokańczałam swoją prezentację na finanse. Byłam pewna, że do rana ją skończę, ale po 23 Matuś się obudził. O północy stanęłam z nim przy oknie i oglądaliśmy fajerwerki. Młody się oczywiście na mnie obraził, bo uparł się, że on sam też chce puszczać sztuczne ognie. Potem za nic nie mogłam oderwać go od okna i stał tam sobie do 2. W końcu o 3 z trudem udało mi się go namówić na spanie i położyłam się z nadzieją, że rano Mati sobie troszkę pośpi. Nadzieja matką głupich, więc pobudkę miałam już o 8. Za to teraz Synuś eM smacznie sobie śpi pochrapując niczym mały traktorek :)
Jak na razie Nowy Rok niczym nie różni się od roku 2009, bo:
– Mateusz nadal strzela fochy
– znowu złapało go przeziębienie
– i pewnie w poniedziałek nie pójdzie do przedszkola
Moim postanowieniem noworocznym jest zrzucenie zbędnych kilogramów – z 73 do 60 :) Podobno im więcej osób wie o postanowieniu, tym większa jest motywacja, aby je faktycznie zrealizować. No to teraz się tak łatwo nie wywinę :)