Dostałam wczoraj smsa, że Mateusz przeszedł casting i że mam zgłosić się na podpisanie umowy. Cały czas zastanawiałam się, czy aby na pewno nie mam w tym żadnego haczyka. Jednak dziś popołudniu stawiliśmy się na miejscu.
Zadano Mateuszowi kilka pytań:
– Jak masz na imię?
– Ile masz lat?
– Oglądałeś w telewizji reklamy?
– Chciałbyś wystąpić w reklamie?
– Jesteś odważny?
– Czy chciałbyś zarabiać dużo pieniążków?
Potem wymieniono mi szereg dziecięcych gwiazd, które dzięki agencji dostały się do filmów, reklam itd. Zostałam poinformowana, gdzie ewentualnie jeździlibyśmy na zdjęcia, ile można by było zarobić, jeśli Mati dostałby zlecenie.
Po tym sympatycznym wstępie pani z uśmiechem na ustach powiedziała mi, że podpisanie umowy kosztuje 60 zł, zaś niezbędna profesjonalna sesja zdjęciowa – jedyne 190 zł (aż dziwne, że nie 199,99 zł :P ). Chyba nie muszę dodawać, że zrezygnowałam. Na pieniądzach (niestety) nie śpię i 250 zł to dla mnie dużo…
Na szczęście Matuś jest jeszcze mały i niewiele z tego wszystkiego zrozumiał, więc nie był rozczarowany. A że mam w sobie coś z obserwatora, to zabrałam młodego na frytki do pobliskiej restauracji na terenie centrum handlowego i obserwowałam, co dzieje się na castingu. Otóż wielu rodziców zgłosiło się ze swoimi pociechami na podpisanie umowy. Dzieciaczki, zwłaszcza te trochę starsze, cieszyły się, że mają szansę zaistnieć. Podekscytowane ustawiały się do kolejnej sesji, aż tu nagle ich rodzice dowiadywali się o koniecznej opłacie 250 zł i wycofywali się z zawarcia umowy. Dzieci – przed chwilą radosne – wpadały w histerię, obrażały się na rodziców, uciekały stamtąd z płaczem. Aż żal było na to wszystko patrzeć. I tak się zastanawiam, czy nie można było tego rozegrać trochę inaczej? Najpierw pranie mózgu, a potem poinformowanie o kosztach… No cóż… Po dwóch zaliczeniach z marketingu powinnam była to wszystko przewidzieć…
Ale jakby na to wszystko nie patrzeć – na pamiątkę zostało nam kilka fajnych zdjęć, a Mati codziennie chce pozować i domaga się domowych sesji fotograficznych :)