cienie macierzyństwa

Cienie macierzyństwa

Bycie matką to nie same „ochy” i „achy”. To także ciężka praca 24 godziny na dobę. Ludzie często zadają mi pytania jak ja sobie radzę ze studiami, dzieckiem. Odpowiadam wtedy, że jakoś daję radę dzięki pomocy bliskich. Tylko czy aby na pewno daję radę…?

Są takie dni kiedy jestem wykończona. Zdarza mi się uczyć do godziny 1-2 w nocy, a potem trzeba wstać o 4:30 i z uśmiechem na ustach wyprowadzić psa, przygotować siebie na uczelnię, a Młodego do przedszkola. Nie ma zmiłuj. Trzeba jeszcze jakoś przetrwać kilka godzin wykładów, odebrać Mateusza z przedszkola… Czas dla siebie mam dopiero około godziny 21, ale często dopiero wtedy mogę się pouczyć. Przed zajściem w ciążę w weekendy nie wstawałam wcześniej niż w południe. Teraz szczytem możliwości jest pospanie dłużej niż do 7. Zdaję sobie sprawę, że nie mam najgorzej, ale czasem zazdroszczę znajomym ze studiów tej beztroski – spanie do południa, nauka, kiedy ma się na to chęć, a nie tylko wtedy, kiedy dziecko śpi, a oczy same się zamykają ze zmęczenia…

kaczka

Czasem nie daje się pogodzić macierzyństwa ze studiami. Muszę wybierać – albo wizyta u pediatry, albo kolokwium. Taki dylemat miałam chociażby w czwartek – żeby móc uczestniczyć w przedszkolnej uroczystości z okazji Dnia Matki musiałam prosić wykładowcę o indywidualną możliwość przełożenia poprawy zaliczenia jeszcze z I semestru. Miałam szczęście, że trafiłam na kobietę, która okazała mi zrozumienie, bo inaczej na pewno zawiodłabym Mateusza swoją nieobecnością.

Mieszkam z mamą, ale ona pracuje na zmiany i nie zawsze jest w stanie zająć się moim dzieckiem. Dlatego najgorsze są choroby, które, niestety, często podłapuję od Mateuszka. Ciężko jest czuwać nad bardzo chorym dzieckiem w sytuacji, gdy samemu ma się wysoką gorączkę. A już zwłaszcza w czasie sesji. To ja muszę znaleźć wtedy siły na wizyty u lekarza, nocne pobudki i pocieszanie marudzącego Synusia eM. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim trzeba jechać na uczelnię, napisać egzamin… Nie mogę zrzucać odpowiedzialności na moją mamę, bo to nie ona jest rodzicem Mateusza. To jest tylko i wyłącznie moja rola…

Kocham swoje dziecko i nawet gdybym mogła, to na pewno nie chciałabym cofnąć czasu. Ale sporo bym dała za możliwość podzielenia się z kimś odpowiedzialnością za dziecko i nasze życie w ogóle. Na dzień dzisiejszy ciąży nade mną presja, że muszę sobie poradzić i nie mogę sobie pozwolić nawet na chwilę słabości. Coraz częściej zaczynam wątpić w siebie, pojawia się mnóstwo obaw dotyczących przyszłości. Gdyby tylko ktoś mnie przytulił i powiedział: „Nie martw się, będzie dobrze”…

Podobało się? Podaj dalej: