Od poniedziałku Mateusz znowu chory. To już trzeci albo czwarty raz od początku września. Codziennie temperatura 39 stopni (i rano, i wieczorem), kaszel, katar i wymioty. Na początku choroba się dopiero rozkręcała, więc nie poszliśmy do lekarza. W nocy z czwartku na piątek wydawało mi się, że jest lepiej, bo Mały spał spokojnie. Dlatego w piątek rano nie dzwoniłam do przychodni, aby nas zarejestrować na wizytę. Koło południa okazało się, że wcale nie jest ok. Pozostaje mi już tylko czekać do poniedziałku. O ile dostaniemy się do pediatry, bo w naszej przychodni rejestracja na dany dzień zaczyna się o 7, trwa teoretycznie do 14, ale w praktyce o 7:20 nie ma już wolnych miejsc. I nieważne, że przyjmuje kilku lekarzy. Mogę jeszcze iść z Mateuszem na dyżur popołudniowy, ale tam nie obowiązuje rejestracja telefoniczna. Idzie się do przychodni i kto pierwszy, ten lepszy – lekarz przyjmuje od 15, a od 14 ustawia się kolejka. Jak się do tego doda pół godziny na dojazd autobusem i dojście od przystanku pieszo (w obie strony) to wychodzą nam 2,5 – 3 godziny na wizytę u lekarza. A że dziecko ledwo trzyma się na nogach? Drobiazg…