leki

Po wizycie u lekarza

Jakimś cudem udało nam się dostać do pediatry, a co więcej zawiózł nas tam mój wujek, więc nie musieliśmy moknąć na deszczu. Lekarka podejrzewa zapalenie płuc, więc przepisała Mateuszowi antybiotyk, a w środę mamy zgłosić się na kontrolę. Kuchenna szafka zamieniła się w aptekę, bo nie dość, że pełno tam teraz leków Mateusza, to i sobie musiałam kupić co nie co, bo czuję, że zaczyna mnie brać przeziębienie.

Poprosiłam o zwolnienie na dziecko, żeby usprawiedliwić dzisiejszą nieobecność na studiach, ale okazało się, że za to trzeba płacić. Masakra z tymi opłatami. Dodam jeszcze, że za zaświadczenie do przedszkola, że Mateusz wyzdrowiał też będę musiała zapłacić 10 złotych. Każda choroba Synusia eM wiąże się dla mnie z ogromnymi wydatkami. Miesięcznie zostawiamy kilkadziesiąt złotych w aptece, około 20-30 zł w przychodni (za zaświadczenia do przedszkola). Za przedszkole też muszę płacić, bo za nieobecności odliczana jest tylko stawka żywieniowa, a czesne jest obowiązkowe. Do tego 40 zł na bilet miesięczny dla Mateuszka, aby wozić go do przedszkola (bo choroby nie można przewidzieć). Zaczynam się cieszyć, że jeszcze nie pracuję. Bo co by było, gdybym w pracy co drugi tydzień brała zwolnienie na dziecko? Na pewno długo bym nie popracowała…

lekarstwa

Wieczorna porcja syropów, tabletek i innych lekarstw już za nami. Mateusz i Witold* obejrzą jeszcze tylko „Marta mówi” i pójdą spać. A ja pewnie razem z nimi, bo od tygodnia ledwo funkcjonuję (brak snu robi swoje).


*Witold to ostatnimi czasy ulubiona zabawka Synusia eM – mały czerwony samochodzik z otwieranymi drzwiami :)

Podobało się? Podaj dalej: