W sumie to mogę już powiedzieć, że jesteśmy po świętach. Wczoraj o 17 usiedliśmy do kolacji Wigilijnej, potem na chwilę przyszła do nas ciocia, aby podzielić się opłatkiem, a o 18:30 było już po wszystkim.
Dzisiaj wpadła na chwilę chrzestna Mateusza, a reszta dnia upłynie nam pewnie przed telewizorem. W takich dniach jak ten dzisiejszy żałuję, że nie mam rodzeństwa. Bo co to za frajda siedzieć tylko we trójkę w cichym domu? Te święta nie mają dla mnie żadnej magii, a od zwyczajnego, codziennego dnia różnią się tylko tym, że lodówkę mamy zapchaną jedzeniem (na które i tak nie ma chętnych).
Aż strach pomyśleć, jakie nudne byłyby to święta, gdyby nie Matuś i jego radość z prezentów. Bez niego nic nie miałoby sensu…