Lala

O tym jak Lala Ancymonkiem została :)

Ostatnio wzięło mnie na wspomnienia – tym razem o tym, jak na przestrzeni lat wołałam na swoje dziecko.

Kiedy Mateusz był noworodkiem trudno mi było nazywać go wprost jego imieniem. Te „sz” na końcu jakoś nie pasowało mi do mojego maleństwa. I tak przez pierwsze tygodnie życia Synuś eM nazywany był… Lalą :) Skąd ta Lala? Ano od jego płaczu, który brzmiał mniej więcej tak: „laaaaa laaaaaa laaaaa” (oczywiście ze sporą dozą wrzasku).

Potem płacz zmienił swoje brzmienie, a więc etap Lali dobiegł końca. I nadeszła epoka Aji vel Ajusia. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale możliwe, że Ajuś miał sporo wspólnego z kolejnym domowym pseudonimem, którym został Majtek (a że był to etap pampersów to nic dziwnego, że na usta cisnęła mi się często rymowanka „Majtek bez majtek”).

Czas mijał, dziecko mi rosło i imię Mateusz wróciło do łaski. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie wymyślała Synusiowi eM kolejnych pseudonimów :) Tym razem były one jednak bardziej „imieniopodobne” – Mati (nic odkrywczego, prawda?) oraz Matuś. Swoją drogą do dziś mam największy sentyment do Matusia i wciąż tak nazywam swojego smyka – to bardziej oryginalne od Matiego.

Oczywiście w międzyczasie przerabialiśmy również wszelkie Rybcie, Żabcie, Miśki, Bubusie etc. Ot, chociażby w tym tygodniu mam w domu małego Ancymonka :)

A Wy jak zwracacie się do swoich dzieci – zawsze po imieniu czy tak jak ja używacie różnych określeń?

Podobało się? Podaj dalej: