Ostatnie kilka dni upłynęło mi pod znakiem mega roztargnienia, którego punktem kulminacyjnym stał się czwartek.
A więc cofnijmy się w czasie…
Około godziny 15:30 pojechałam po Synusia eM do przedszkola, pomogłam mu się przebrać, założyć kurtkę i czapkę… Po czym ruszyliśmy do wyjścia. Całe szczęście, że w połowie korytarza moje dziecko zorientowało się, że na nogach ma zamiast zimowych butów… przedszkolne kapcie! Co to by było, gdyby Mati nie spojrzał na swoje stopy, a za oknem np. padałby śnieg? :P
Przez całe popołudnie rozmyślałam nad swoim gapiostwem. Ale wieczorem historię z butami przyćmiło coś zupełnie innego – przy wieczornej toalecie odkryłam, że… rano ubrałam Mateuszowi do przedszkola dwie różne skarpetki. Jedną czarno-białą, a drugą – czarno-granatową…
Ehhh, stanowczo zbyt wiele mam teraz na głowie :P
P.S. Dwa tygodnie choroby, potem dwa tygodnie chodzenia do przedszkola i co? Mateusz znowu chory :/