nie wiem jak ona to robi

„Nie wiem, jak ona to robi”

Na blogu cisza, więc pora się przyznać – leniuchujemy na maxa. Całe dnie spędzamy na podwórku i opalamy się (tak, tak – nawet Mateusz nie ma siły brykać z psiakiem, więc leży albo na leżaku, albo na kocu). Zresztą w ciągu dnia nie opłaca mi się włączać laptopa (wytrzymuje godzinę, a za chwilę się przegrzewa i wyłącza :/ ), a wieczorami wolę usiąść z książką :)

Skoro już mowa o książkach – korzystając w długiego weekendu chłonę je jak gąbka. Właśnie jestem w połowie trzeciej, a dla porównania – przez cały kwiecień przeczytałam dwie. Korzystając z okazji chciałabym Wam polecić „Nie wiem, jak ona to robi” autorstwa Allison Pearson.

nie wiem jak ona to robi

Krótki opis:

Zabawny, choć miejscami żałosny dziennik Kate Reddy, czyli „inteligentnej Bridget Jones, której marzenia się spełniły” – młodej kobiety, która zamiast kalorii liczy minuty, rozpaczliwie usiłuje pogodzić pracę na eksponowanym stanowisku w dużym funduszu inwestycyjnym z rolą matki i żony. Uważając siebie za perfekcjonistkę, Kate nadrabia miną, wmawia sobie i innym, że panuje nad sytuacją, ale faktycznie ta swoista żonglerka przychodzi jej z coraz większym trudem. Mimo, że dwoi się i troi, coraz bardziej traci kontakt z dwójką dzieci i oddala się od męża. W końcu musi przyznać, że na dłuższą metę tak się nie da, że musi coś zmienić w swoim życiu. Ale co? – rola „kury domowej” jej przecież nie odpowiada…


Mnie książka zmusiła do refleksji. Bo czy faktycznie możliwe jest pogodzenie ze sobą w 100% pracy i rodzicielstwa? Jestem zdania, że zawsze trzeba coś poświęcić – może nie w całości, ale w pewnym stopniu. Albo tracimy chwile z życia dzieci i pracując zabieramy im czas, który można byłoby spędzić razem, albo nie jesteśmy dyspozycyjnym pracownikiem i w wyścigu szczurów nie uda nam się zająć pozycji lidera… I tak źle, i tak nie dobrze…

„Podejrzewam, że matka niepracująca patrzy na tę pracującą z zazdrością i lękiem, bo myśli, że mamusia pracująca mimo wszystko daje sobie jakoś radę, mamusia pracująca zaś też patrzy na tę niepracującą z lękiem i zazdrością, bo wie, że tak nie jest. Żeby wytrwać w którejkolwiek z tych ról, trzeba sobie wmawiać, że alternatywa jest nie do przyjęcia.”

Celowo piszę o rodzicielstwie, a nie o macierzyństwie. Bycie ojcem/matką to coś więcej niż spłodzenie dziecka. Tak samo uważam, że stwierdzenie „mam dziecko” jest płytsze od „jestem mamą/tatą”. Mieć można telewizor albo komputer, a dziecko się wychowuje i uczestniczy się w jego życiu ;)

Oczywiście są zawody, w których rodzicom jest łatwiej. Pracuje się w stałych godzinach (podczas gdy maluch jest np. w przedszkolu) i nie zabiera się pracy do domu… Ale bądźmy szczerzy – na takiej pracy nie można zbić kokosów…

A więc co wybrać? Mniejsze zło, które dla każdego jest czymś innym.


P.S. Wychodzi na to, że w maju (nie)świadomie sięgam po „mamowe” lektury – rok temu polecałam Wam książkę Ayelet Waldman – „Zła matka. Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof i rzadkich momentów chwały” :)

Podobało się? Podaj dalej: