Na co dzień zdarza mi się narzekać, że mieszkamy na obrzeżach miasta. Zwłaszcza, że nie mamy samochodu i wszędzie musimy dojeżdżać autobusami (co bywa i męczące, i czasochłonne)… Ale z drugiej strony – gdybyśmy mieszkali w centrum to na pewno naszą tradycją nie byłyby aż tak długie wiosenno-letnie spacery :)
Zaczyna się od pakowania plecaka – woda do picia, kanapki, ciasteczka, chrupki i oczywiście kocyk :) Do tego zapas chusteczek higienicznych, aparat fotograficzny i spray na komary. A potem ruszamy prosto przed siebie i tak mija nam godzina albo dwie. Potem znajdujemy sobie jakąś łąkę i zaczynamy piknikować :) Wiecie, że w takich okolicznościach zupełnie inaczej rozmawia się z dzieckiem? Jakoś tak bardziej poważnie i życiowo…
Co prawda po kilkugodzinnej wędrówce wracamy do domu niesamowicie zmęczeni, ale takie kilka godzin bycia razem sporo nam daje. Na spacerze nic nas nie rozprasza – ani telewizor, ani komputer… Brudne naczynia nie wołają do mnie: „Umyj nas!”, a podłoga: „Odkurz mnie!”… W domu ZAWSZE znajdzie się coś do zrobienia, no nie? A w terenie jesteśmy tylko MY i dobrze nam z tym!
I już nie możemy się doczekać kiedy dołączy do nas Bambo (póki co za szybko się męczy hihihi) :)