Historia lubi się powtarzać… Tak więc po 4 latach, po raz drugi w swojej karierze mamy, zgubiłam na zakupach dziecko (o pierwszy razie pisałam TUTAJ). To chyba najlepszy dowód na to, że nie jestem idealną mamą?
Sceneria niemal ta sama, co w 2008 roku (tym razem rynek przy markecie)… Nawet opiekunowie ci sami – ja, ciocia i wujek.
Ciocia chciała kupić prezent urodzinowy dla Synusia eM, więc wysłałam młodego razem z wujkiem do samochodu, a ja miałam jej doradzić. W drodze do sklepu z zabawkami spotykamy wujka. „Mateusz jest z Wami?” – pyta. Zaskoczone odpowiadamy, że nie, że przecież poszedł z nim do samochodu. Okazało się, że w połowie drogi mały zawrócił, bo koniecznie chciał pobiec do mamy. I momentalnie zniknął wujkowi z oczu…
Na spokojnie cofnęłam się do miejsca, gdzie widziałam go ostatni raz…
Jest! Smutny stoi pod straganem z warzywami, ale na mój widok biegnie wołając: „Mamusiu, jak dobrze, że jesteś!„. Momentalnie spada mi kamień z serca i na gorąco przeprowadzam z nim poważną rozmowę. Nie zapominam jednak o pochwale za to, że grzecznie stał w miejscu nie wpadając w panikę. Mateusz mówi, że doradziła mu to „pani ze sklepu”. Z emocji nie pomyślałam o tym, aby się cofnąć i podziękować jej za pomoc. Mam jednak nadzieję, że okazane dobro do niej powróci.
Nikomu nie życzę takich emocji, jakie towarzyszą zgubieniu dziecka. Nawet nie umiem ich nazwać… Człowiek w jednej chwili rozpada się na milion kawałków, a zarazem zaczyna działać zanim zdąży pomyśleć co się stało… Wszystko przestaje się liczyć – ważne jest tylko to, aby jak najszybciej odnaleźć zgubę.
Niektórzy pewnie zapytają: „Jak można zgubić własne dziecko?!” Też kiedyś nie mogłam tego pojąć, ale jak widać da się, i to nawet dwa razy… Oj, daleko mi do bycia idealną mamą… Ba, w takich momentach nie czuję się nawet dobrą mamą…