Moje dziecko od baaaardzo dawna codziennie rano „choruje”. Na ogół albo boli go brzuch, albo ma mdłości, albo jest poważnie chory, bo… kichnął. Wszystko to wymówki, aby móc zostać w domu i nie iść do przedszkola. W końcu „paluszek i główka to szkolna wymówka” :)
Dziś po śniadaniu Mateusz zaczął się skarżyć, że źle się czuje. Faktycznie kilka razy kichnął, ale uznałam, że to nic takiego. Zjadł więc śniadanie, umył ząbki i już miał się ubierać, gdy poprosił mnie jeszcze o zmierzenie temperatury. Zgodziłam się, bo w ten sposób zawsze przekonuję go, że jest zdrowy (wyimaginowanemu przeziębieniu nigdy nie towarzyszy gorączka). A tymczasem dziś czekała mnie niespodzianka – termometr pokazywał 38 stopni.
No i w ten oto sposób Synuś eM został w domu. Niby powinien być szczęśliwy, ale… martwi się teraz, że mnie zarazi! Na wszelki wypadek zaczęłam faszerować się witaminą C, co by bez obaw o zdrowie utulać mojego choruska ;)
A co Mama Ka robi przy pierwszych objawach przeziębienia? Syrop z cebuli :) Nie wiem czy pamiętacie jak 3 lata temu narzekałam, że żaden syrop na kaszel z apteki nie pomaga Synusiowi eM. Przerabiałam ich kilkanaście i żaden nie działał idealnie :/ Już wtedy myślałam o syropie z cebuli, ale moja mama twierdziła, że to nie ma sensu, bo mały nawet nie weźmie go do ust. Rok temu byłam jednak tak zdesperowana, że poszukałam w sieci instrukcji i zainspirowana wypracowałam sobie „własny” sposób przyrządzania tego specyfiku.
Syrop z cebuli
Obraną cebulę kroję na plasterki i zasypuję je w słoiku cukrem (na przemian warstwy cebuli i cukru). Często dodaję również 1-2 ząbki czosnku. Zakręcam słoik i wkładam go do naczynia z gorącą wodą, aby cebula szybciej puściła sok (zimą stawiam go po prostu w pobliżu ciepłego grzejnika). Po 2-3 godzinach przecedzam syrop i dodaję jeszcze 2 łyżeczki miodu (kiedyś czytałam, że w wysokich temperaturach miód traci sporo na wartości, a więc zapobiegawczo dodaję go już po etapie ogrzewania).
Mateusz uwielbia tak przygotowany syrop i nawet sam upomina się, żeby go przygotować. Co 2-3 godziny podaję mu po łyżeczce syropu (w razie potrzeby nawet częściej, bo nie da się go przedawkować skoro jest zrobiony wyłącznie z naturalnych składników). Syrop sprawdza się w 100% i jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Minusem jest jednak to, że… po takiej kuracji dziecko niekoniecznie nadaje się do przytulania i całowania :D No ale zdrowie jest najważniejsze, prawda?