Codziennie rano obiecuję sobie: „Dzisiaj to już na pewno napiszę nową notkę na blogu!”, a potem okazuje się, że mamy z małym coś do załatwienia na mieście i w efekcie wychodzę z domu o 6, a wracam najwcześniej o 20 i padam na twarz. Nawet Mateusz jest tak przemęczony, że nie dał dziś (a raczej wczoraj :) ) rady wstać do przedszkola…
Przykładowo jeden dzień upłynął mi na zakupach – przed pracą wybrałam się uzupełnić braki w szafie mojego 6-latka. Nawet nie wiecie ile mi zajęło znalezienie rękawiczek, które zachwyciłyby Mateusza oraz chusty pod szyję, którą zgodziłby sobie zawiązywać przy jesiennej pogodzie… Moje dziecko nie akceptuje niczego, co miałoby go chronić przed chłodem, bo szaliki i golfy przyprawiają go o mdłości… Dosłownie i w przenośni…
I tak oto Mati wzbogacił się o:
Innego dnia (po przedszkolu) wybraliśmy się wspólnie na zakupy, gdzie naszym celem stało się znalezienie miksera idealnego. I tutaj mam dla Was krótki dialog w sklepie:
– Dzień dobry, chciałam kupić niedrogi, ale w miarę dobry mikser. Co mi pani może polecić?
– A pani więcej piecze czy raczej robi coś innego?
– Moja mamcia, w ogóle nie piecze! Nie potrafi!
I się wydało xD No ale sprzęt został zakupiony i ciekawa jestem czy sprawdzi się w kuchni…
Pamiętacie naszego pieska?
Teraz już troszeczkę mu się urosło… Kiedy Bambo biegnie przez podwórko aż chce się zaśpiewać „pędzą konie po betonie…”