W przedszkolu Synusia eM dzieci co roku przenoszą się do innej sali. W tym roku jego grupa (jako najstarsza) powędrowała na piętro i w związku z tym już nie widuję codziennie jego nauczycielek. Rano rozstajemy się więc w szatni i młody sam wędruje na piętro, a popołudniu dzwonię po niego domofonem i spotykamy się już na dole, przy jego szafce. I tutaj pojawia się problem. Bo Mateusz z reguły nie pamięta o tym, co ma mi przekazać… Ba, rzadko pamięta nawet o tym, że w ogóle coś ma zadane do domu!
I tak oto wczoraj wieczorem tuż po 21 przypomniał sobie, że „na jutro ma zanieść do przedszkola miecz wikinga(!), bo robili w przedszkolu i mu nie wychodziło, więc pani kazała mu zrobić taki miecz w domu„. Było już późno, więc położyłam go spać, a do sprawy miecza wróciliśmy rano. Tak, tak – o 6 rano „produkowałam” z młodym miecz wikinga (nawet nie pytajcie co to :P ). Kiedy już wyszliśmy z domu młody zdołował mnie tekstem: „Wiesz, mamo… My jednak nie mieliśmy tego miecza przynosić do przedszkola.” Policzyłam do 10 (żeby nie wybuchnąć) i z uśmiechem stwierdziłam, że nic się nie stało.
Dotarliśmy do przedszkola i zamarłam. Inne dzieci miały na wieszakach powieszone reklamówki z tajemniczą zawartością. Znowu wstrzymałam oddech i zapytałam Mateusza, czy przypadkiem nie miał jednak przynieść na dziś czegoś innego. „Oj, mieliśmy przynieść stroje czarodziejów i czarodziejek na Andrzejki” – usłyszałam i strzelił we mnie piorun. Po chwili dodał jeszcze: „A, i na dzisiaj miałem się nauczyć dni tygodnia i nazwy wszystkich miesięcy po kolei„. W związku z tym, że miałam ochotę użyć na młodym miecza wikinga (dla którego wstałam specjalnie po 5 rano (!), chociaż jestem na zwolnieniu lekarskim i wcale nie musiałam) to ograniczyłam się tylko do westchnięcia i zapowiedzenia młodemu poważnej rozmowy po powrocie do domu.
Ale znając życie na pytania: „Co było w przedszkolu?” i „Czy panie kazały przynieść coś na jutro?” i tak jeszcze długo będę słuchać, że „nie wie”/”nie pamięta”/”nic”.