Często piszę na blogu o naszych „rozmówkach wychowawczych” i na ogół sama jestem w szoku, że potrafię tak mądrze wyjaśnić coś swojemu pierworodnemu (mam nadzieję, że tym razem wybaczycie mi ten brak skromności) ;)
Ten post będzie jednak przykładem zupełnie innej rozmowy, jednej z tych mniej w ogóle nie udanych…
Wyszłam z Synusiem eM na spacer. On na hulajnodze, ja pieszo. Konieczne było przejście przez niestrzeżony przejazd kolejowy tuż obok naszego domu. Gdy Mateusz już dojeżdżał do torów zauważyłam, że zbliża się do nas samochód. Nakazałam więc dziecku zjechać na pobocze i się zatrzymać. Kierowca samochodu jadąc zgodnie z przepisami również zatrzymał się przed przejazdem aż tu nagle… Dzieć mój podbiegł do okna samochodu, pogroził kierowcy pięścią i jak się nie wydarł: „JAK JEDZIESZ BARANIE?!„…
Byłam w takim szoku, że nawet nie pamiętam jak w pierwszej chwili zareagowałam, ale wiem, że kolejną rzeczą były przeprosiny skierowane do kierowcy. A potem szybki powrót do domu i poważna rozmowa wychowawcza… Starałam się wytłumaczyć dziecku, że do każdego powinien odnosić się z szacunkiem, że pan jechał jak wzorowy kierowca, że to jego zachowanie było okropne i niemiłe… Co z tego skoro „akurat poczuł taką potrzebę, aby nazwać kogoś baranem i jego mózgu nie dało się powstrzymać” :P
No to zaczęłam od nowa. Niefortunnie (pod wpływem emocji) zapytałam Synusia eM czy „chciałby, aby to jego ktoś nazwał debilem albo baranem?” Co prawda ten przekaz bez problemu dotarł do jego mózgu i młody zrozumiał wreszcie o co mi chodzi („nie rób drugiemu, co tobie nie miłe”), tyle, że… Dzięki nadpobudliwej mamusi dzieć nauczył się słowa „debil” i na moje nieszczęście bardzo je polubił… Przez kilka godzin „debilem” było mydło, „debilem” był nasz pies, a nawet sam Mateusz :/
Tak więc po pierwsze możecie mnie teraz spalić na stosie, a po drugie – już wiecie jak NIE przeprowadzać wychowawczych rozmów z dziećmi…