Od wczoraj co i rusz wpatruję się w kalendarz. I o dziwo, wcale nie po to, aby odliczać dni do święta „matki bożej pieniężnej”, ale po to, aby sprawdzić czy aby na pewno nie wypada akurat piątek trzynastego…
WCZORAJ
Wracając z przedszkola przechodziłam przez ulicę. Sznur samochodów z jednej i z drugiej strony, więc musiałam przez przejście prawie przebiec, bo inaczej stałabym tam do wieczora :P Tylko ja mogę w takich okolicznościach zgubić buta :P
Potem postanowiłam napić się soku. Przy okazji mało brakowało, a zadławiłabym się na amen :P
Przed wyjściem do pracy rozmawiałam z mamą i zaczęłam dość żywo gestykulować… Tyle, że zapomniałam, że trzymam w ręce odkręconą butelkę z wodą no i… zrobiłam sobie prysznic :/
W pracy pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było oblanie się kawą. Super, zwłaszcza, że miałam jasną bluzkę i nic, czym mogłabym zakryć ogromne plamy…
DZISIAJ
Podczas przygotowywania Mateuszowi śniadania nie zauważyłam, że trzymam miskę w ten sposób, że do środka włożyłam palec. No i zalałam płatki zagotowanym mlekiem. Boli jak… i do tego paluch wciąż jest cały w bąblach :P
W drodze z pracy do przedszkola CZTERY razy weszłam na ulicę prosto pod samochody. Co najlepsze – za każdym razem (!) rozglądałam się na boki i byłam pewna, że droga jest wolna, a z tego przekonania wyrywał mnie dopiero pisk hamulców i głośny klakson…
Boję się, że to jeszcze nie koniec, więc zapewne możecie się spodziewać aktualizacji… :P