Książki to moja wielka miłość. Od dziecka uwielbiam pochłaniać je tonami i lata temu nawet okulistka powiedziała mi, że mój zepsuty wzrok to wina nie komputera czy telewizji, ale… nałogowego czytania (w złej pozycji, przy złym oświetleniu)…
Co prawda już nie czytam leżąc na brzuchu (ponoć oko musi wtedy bardziej się wysilać?) i zawsze dbam o czytanie przy odpowiednim świetle, ale wciąż pogrążam się w książkach, gdy tylko mam na to chwilę… Ot, chociażby pomiędzy kolejnymi gryzami obiadu czy w trakcie jazdy autobusem.
Mam kilka(naście) książek, do których wracam niezmiennie od wielu, wielu lat. Jeszcze w liceum policzyłam sobie, że taką „Anię z Zielonego Wzgórza” czytam minimum 3-4 razy w ciągu roku. Oczywiście, są też książki, które robią na mnie duże wrażenie, ale przeczytanie ich raz stanowczo mi wystarcza – o nich będę pisać na bieżąco, bo skoro już tyle czytam to i Wam polecę co jakiś czas ciekawą (według mnie) lekturę.
Ale dziś przedstawię Wam książki, które kocham i do których wracam przynajmniej raz w roku oraz wytłumaczę czemu nie pozwalam im się zakurzyć na półce… Swoją drogą jestem pewna, że prawie wszystkie z nich i Wy bardzo dobrze znacie ;)
„W pustyni i w puszczy” – H. Sienkiewicz
Dla mnie to najlepsza powieść przygodowa ever! Do dziś podziwiam odwagę Stasia, a urok Nel powala mnie na kolana – zawsze marzyłam, że moje dzieci będą do nich podobne… Do tego dzika Afryka w tle i szalone przygody, o których w Polsce można tylko śnić…
„Pollyanna” – E. H. Porter
Po każdorazowej lekturze tej powieści przypominam sobie o tym, że szklanka jest zawsze do połowy pełna… Staram się szukać we wszystkim pozytywnych cech, bo przecież mogłoby być gorzej, a nie jest – więc mam kolejny powód do radości.
„Tajemniczy ogród” – F. H. Burnett
Zawsze chciałam mieć swój tajemniczy ogród, który pracą własnych rąk mogłabym przywrócić do pełnego rozkwitu… Teoretycznie wystarczyłoby, abym zabrała się za pielęgnację naszego ogródka, ale… zabrakłoby tej całej magii obecnej w książce.
„Dzieci z Bullerbyn” – A. Lindgren
Jak widać – słabość do Skandynawii mam od zawsze. Jako mała dziewczynka zazdrościłam dzieciom z tej szwedzkiej osady, że… mają siebie nawzajem. Teraz żałuję, że moje dziecko nie ma tak wspaniałych towarzyszów zabaw. Co to za frajda bawić się samemu? :(
„Błękitny zamek” – L.M. Montgomery
Ja sama od zawsze mam swój wymarzony błękitny zamek, w którym życie toczy się tak, jak chcę. Uwielbiam wieczorami marzyć, że jestem kimś zupełnie innym, że mogę spełniać swoje najdziwniejsze marzenia – to jak gra w „The Sims”, tyle że samym sobą i we własnej wyobraźni, a nie na komputerze :) Poza tym poniższe słowa Ewangelii wg św. Mateusza, dzięki tej książce zyskały dla mnie zupełnie inne znaczenie….
„Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma” – w oryginale chodzi o talenty, ale w realnym życiu bywa podobnie – czy to z pieniędzmi, czy z powodami do radości, czyż nie?
„Panna z mokrą głową” – K. Makuszyński
Zawsze chciałam być Irenką – odważną, wdzięczną, ale i temperamentną dziewczynką, którą wszyscy uwielbiają, a która nie da sobie w kaszę dmuchać… Tymczasem wciąż staram się być tym, kogo ludzie chcą we mnie widzieć, a w związku z tym nie mam za grosz asertywności…
„Mała księżniczka” – F. H. Burnett
Wciąż się wzruszam na myśl o tym, co musiała przeżyć Sara. Utrata ukochanego ojca zawsze boli – sama wiem coś o tym i do dziś zastanawiam się, co by było gdyby…
„Władca Pierścieni” – J. R. R. Tolkien
Uwielbiam wszystkie części, ale to trzeci tom był zarazem pierwszą i ostatnią książką, na której płakałam, a raczej ryczałam jak bóbr. A wiecie czemu? – bo się skończyła. Czy muszę dodawać coś więcej?
„Zła matka. (…)” – A. Waldman
Moim nieskromnym zdaniem to obowiązkowa pozycja w biblioteczce KAŻDEJ matki, a już zwłaszcza matki-blogerki, której nieobce są nieustanne matczyne wojny. Przecież dla świata każda z nas jest gorsza od samego diabła, bo karmi/nie karmi piersią, używa/nie używa pampersów, śpi/nie śpi z dzieckiem, szczepi/nie szczepi… Mogłabym tak wymieniać bez końca, więc żeby Was nie zamęczyć podsyłam link do recenzji książki na blogu (KLIK)- poczytajcie i przez chwilę odetchnijcie :P
„Uważam, iż warto być matką (…), która nie przejmuje się tak bardzo, czy będzie dobra czy zła, ale wie, że jest taka i taka. Matką, która robi, co w jej mocy, i wie, że to zupełnie wystarczy, nawet jeśli ostatecznie to, co w jej mocy, okaże się tylko niezłe.”
„Ania z Zielonego Wzgórza” – L. M. Montgomery
A właściwie cała seria o Ani, bo każdą z tych książek przeczytałam po kilkadziesiąt razy! Najpierw marzyłam o takiej miłości i życzliwości jaką spotkała na swojej drodze Ania, teraz – chciałabym stworzyć taki ciepły dom, jaki ona stworzyła swoim dzieciom. Ogólnie książki L. M. Montgomery grzeją moje serducho jak kaloryfer :)