Wracamy ze autobusem ze szkoły. Dookoła nas sporo dzieci z rodzicami, wszak jest to trasa łącząca dwie pobliskie szkoły podstawowe z dużym osiedlem.
Mały chłopiec próbuje rozmawiać ze swoją mamą pokazując widoki za oknem:
– Mamo, a co to?
– Jajco! Nie widzisz, że rozmawiam z panią X.?!
Obok dwie inne mamy pogrążone w rozmowie zerkają na swoje pociechy:
– K.! P.! Przestańcie się popychać!
– Przechlapane mamy, co nie? Ale jeszcze trochę i sami będą jeździć do szkoły, to nie będziemy musiały patrzeć na ich wygłupy w autobusie.
Wtem autobus zahamował i mała dziewczynka przewróciła się tuż obok swojej rodzicielki:
– Mówiłam Ci – stój i się dobrze trzymaj! Dobrze Ci tak, łamago!
Oboje z eM obserwowaliśmy to wszystko w milczeniu.
Nie jestem idealną matką. Zdarza mi się podnieść głos. W złości zagrozić, że dostanie „w pieprz… i w sól… a potem jeszcze w cukier”.
Staram się jednak pamiętać, że dialog jest jednym z fundamentów wychowywania dziecka. I o ile w danej chwili nie mogę skupić się na synu to najzwyczajniej w świecie mu to wyjaśniam. Zawsze też mam świadomość, że po ciężkim dniu OBOJE mamy prawo być zmęczeni, sfrustrowani i obrażeni na cały świat – w końcu jesteśmy tylko ludźmi. Traktuję więc eM jak partnera do rozmowy, a nie jako zło konieczne.
Co więcej – nigdy nie nazwałabym wychowywania dziecka obowiązkiem. To słowo kojarzy mi się z czymś przykrym, co muszę zrobić, bo ktoś mi tak rozkazuje. Dla mnie macierzyństwo jest raczej misją – konkretnym zadaniem do wykonania, które jest jednak wartością samą w sobie.
Zastanawiam się tylko co o byciu matką myślą kobiety, które totalnie olewają swoje dzieci i nie szanują ich jako ludzi.
Po co im to wszystko…?