Odkąd pamiętam styczeń jest jednym z najmniej lubianych przeze mnie miesięcy. Teoretycznie „nowy rok, nowa ja”, a w praktyce kolejne dni ciągną się w nieskończoność, domowy budżet wciąż odczuwa minione święta, a ja – pogrążam się w chaosie.
Moja motywacja do czegokolwiek w tym roku spadła poniżej zera i zdecydowanie mogłabym nie robić nic innego jak tylko spanie przez całą dobę albo tępe wpatrywanie się w sufit. Do tego niskie temperatury, które wcale nie zachęcają do wychodzenia z domu (tak jak i brak pracy)…
Generalnie – cały styczeń to dla mnie jeden wielki „blue monday”.
Na szczęście to wszystko już (chyba) za mną i teraz mogę tylko mieć nadzieję, że w lutym moje samopoczucie ulegnie poprawie. Zresztą, oby do wiosny – wtedy jakoś łatwiej zachować mi optymizm i… żyć pełnią życia.
A póki co… Sama nie wiem czego bardziej mi potrzeba – dużej kawy, butelki wina, dwóch tygodni snu czy… po prostu odrobiny słońca :)