W Walentynki obejrzałam film „Pitbull. Nowe porządki” i w związku z tym postanowiłam przygotować dla Was krótką recenzję, w której opiszę swoje wrażenia.
Generalnie nie przepadam za filmami sensacyjnymi, ale ile można oglądać tylko komedie i komedie romantyczne? Wychodzę z założenia, że czasem warto poeksperymentować i obejrzeć coś zupełnie innego niż zazwyczaj, a już zwłaszcza na dużym ekranie (bo kino ma zupełnie inny klimat).
Film Patryka Vegi ogólnie jest dość mocny, ale ma też elementy komedii, które świetnie rozładowują napięcie. Ot, chociażby rozmowa Olki i Majami o kanapkach :)
W pierwszej chwili miałam wątpliwości co do obsady aktorskiej, ale minęły one już po kilkunastu minutach. Ostatecznie o aktorach mogę powiedzieć, że to właściwi ludzie na właściwym miejscu, czyli Czeczot jako świr Zupa (ha, a pamiętacie, że mam z nim zdjęcie?), Maja Ostaszewska jako bezbłędna Olka i stary, dobry Boguś w roli Babci… Swoją drogą muszę chyba poświęcić kilka wieczorów na przypomnienie sobie filmów z jego udziałem, bo chętnie powspominam sobie polskie kino z lat dziewięćdziesiątych.
Scena, która na mnie zrobiła największe wrażenie?
Zdecydowanie wydarzenia w domu właścicieli „kebaba”. Po nocach będzie mi się śnić mała dziewczynka dzwoniąca po pomoc do pana „policjanta”… Do tego Kura i jej zemsta na Zupie poprzez manipulowanie młodszym bratem… Jednak jak się jest matką to człowiek bywa przewrażliwiony myśląc, że coś takiego mogłoby spotkać moje dziecko.
„Pitbull. Nowe porządki” vs. „Pitbull”
Przez cały seans ani razu nie zerknęłam na zegarek. „Pitbull. Nowe porządki” to film, który pozostawia ogromny niedosyt i bardzo chętnie obejrzę go jeszcze raz. Dodam jeszcze, że wcześniej nie czytałam żadnych opinii na jego temat. Zrobiłam to dopiero po kilku dniach od obejrzenia i zauważyłam, że ludzie albo byli tym filmem zachwyceni (jak ja), albo upierali się, że nie ma on w ogóle porównania z „Pitbullem” z 2005 roku.
A że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, to któregoś wieczoru obejrzałam po raz pierwszy przygody „Despero” i po niemal dwóch godzinach byłam w szoku, że film się skończył, bo… wciąż czekałam aż coś się wydarzy. Miałam wrażenie, że w pewnym momencie akcja utknęła w miejscu i nie może się rozkręcić. Wiadomo, że o gustach się nie dyskutuje, ale gdybym najpierw obejrzała jedynkę to na „Nowe porządki” w życiu bym się nie wybrała.