Dzień Matki. Niby moje święto, a ja wciąż nie dowierzam, że to już. Przecież dopiero co sama obchodziłam Dzień Dziecka ciesząc się z prezentów od rodziców, a tu nagle zmiana ról – ja dostaję prezenty na Dzień Matki, a na Dzień Dziecka kupuję jakiś drobiazg dla eM…
Dziesięć lat temu nie byłam gotowa na zostanie matką i samo to, że pewnego dnia po prostu urodziłam dziecko, wcale tej matki ze mnie nie zrobiło… Owszem – kochałam młodego, starałam się dbać o niego najlepiej jak tylko potrafiłam, ale tak na prawdę to przez pierwsze 2-3 lata błądziłam we mgle i sama nie wiedziałam co robię. Inna sprawa, że miałam wtedy 17 lat, a oficjalnie moja ciąża trwała dokładnie miesiąc i tylko tyle czasu miałam na oswojenie się z myślą, że lada moment na świecie pojawi się dziecko. Moje dziecko.
Niektóre kobiety stają się matkami jeszcze w ciąży, a ja konsekwentnie dorastałam do tego przez pierwsze lata życia mojego dziecka.
Gdyby dzieć urodził się dzisiaj to byłabym dla niego zupełnie inną matką. Bardziej świadomą i bardziej wymagającą. Lata wstecz nie widziałam różnicy między KP a MM, chusta kojarzyła mi się z tym, co noszą na głowie wiejskie babuleńki, a o BLW nie miałam nawet pojęcia, że istnieje. Dopajałam młodego wodą z cukrem, za wcześnie rozszerzałam jego dietę i notorycznie go przegrzewałam (sierpień, prawie 30 stopni w cieniu, a moje dziecko w wózku w trzech warstwach ubrań i pod kocykiem… cud, że się nie ugotował!). A przede wszystkim – nie wyobrażam sobie, jak mogłam w czasie ciąży ani razu nie iść do lekarza…
Sami widzicie – lista moich matczynych grzechów jest chyba dłuższa niż lista odcinków „Mody na sukces”.
Dziesięć lat temu wydawało mi się, że macierzyństwo to będzie bułka z masłem. Co to za filozofia urodzić dziecko, wychować je i wypuścić w świat? Z perspektywy czasu sama dziwię się swojej naiwności. Lata doświadczenia i zdobyta wiedza wciąż skłaniają mnie do refleksji – cudem jest, że przy tych wszystkich popełnionych przeze mnie błędach, udało mi się wychować eM na tak fajnego młodego człowieka.
I chociaż czasem mam ochotę ponarzekać jak to jest mi źle i niedobrze to wystarczy, że spojrzę na mojego syna i od razu doceniam to, jak wielkie mam w życiu szczęście.