migawki ze szpitala

Migawki ze szpitala

Jak już wiecie, albo nie – matka się zepsuła. Wyszła z pracy i złapała zająca/wywinęła orła/padła na twarz. Na płaskim chodniku, w płaskich butach sportowych… Ba, nawet nie patrzyła w tym czasie w telefon, co normalnie często jej się zdarza. Skończyło się na zdartych kolanach, rozciętej ręce i… skręconej nodze.

Migawki ze szpitala

Spod pracy odebrał mnie kuzyn, zawiózł do domu, abym mogła ubrać bardziej gips-friendly spodnie i buty, a następnie podrzucił do szpitala. Z racji tego, że każdy krok sprawiał ból – wysiadłam z auta na podjeździe dla karetek, a kuzyn pojechał na parking. I tak sobie stałam kilka minut na jednej nodze do czasu aż ze szpitala nie wyszła jakaś kobieta (osoba towarzysząca innej pacjentki) i zaproponowała mi pomoc. A jak już wskoczyłam na jednej nodze do szpitala to wtedy ruszyła w moją stronę pani z rejestracji i oznajmiła:

– Bardzo panią przepraszam, bo ja w sumie widziałam, że pani wysiada z samochodu i ledwo stoi, ale jakoś tak nie pomyślałam, że powinnam pomóc!

Okeeej… W sumie ktoś może stać na jednej nodze pod wejściem do szpitala, bo lubi bawić się w bociana, no nie?

Tak więc pani posadziła mnie na wózek inwalidzki, nie zwróciła uwagi na to, że w koło wkręciła mi się zdrowa stopa, a następnie zawiozła mnie do gabinetu… Idealnie trafiając moją zbolałą stopą w futrynę. No cóż… Zdarza się. Przypuszczam, że gdybym sama pracowała w szpitalu to prędzej czy później też zobojętniałabym na ból i przestałabym zbędnie cackać się z pacjentami, a wypadki przy pracy mogą zdarzać się każdemu.

migawki ze szpitala

Kolejne dwie godziny spędziłam na wózku inwalidzkim postawionym przy wejściu na izbę przyjęć. Ludzie dookoła mnie biegali w jedną i drugą stronę, więc co i rusz ktoś wpadał na mnie i mój wózek. Sama myśl, że kolejny ktoś minął o milimetry moją zbolałą stopę była straszna, ale starałam się być twarda. Nawet wtedy, kiedy poszczególni pracownicy szpitala okazywali niezadowolenie z faktu, że muszą mnie wozić od gabinetu do gabinetu (bo w pewnym momencie zostałam w szpitalu bez osoby towarzyszącej). W końcu zostałam wywołana przez lekarza i z trudem próbowałam wtoczyć się do gabinetu, jednak i tym razem pomógł mi obcy facet (kolejna osoba, która czekała na izbie przyjęć z innym pacjentem).

Generalnie – wizyta w szpitalu po pierwsze przywróciła mi wiarę w zwykłych ludzi, którzy na każdym kroku próbowali mi pomóc. A po drugie – udowodniła mi, że jestem mega ofermą. Serio, chwilami nie wiedziałam czy płakać z bólu, czy ze śmiechu… Bo ja rozumiem lekkie skręcenie kostki… Jednak w moim przypadku zapowiada się wręcz zerwanie więzadła stawu skokowego i lekarz już mnie postraszył operacją.

skrecona-noga

A póki co moja codzienność wygląda tak: gipsowa szyna na nodze, konieczność chodzenia o kulach i zastrzyki, które mam sobie sama robić przez najbliższe dwa tygodnie. Kostka boli przy każdym kroku, zastrzyki doprowadzają mnie do płaczu z bólu i generalnie funkcjonuję tylko dzięki lekom przeciwbólowym. Ała.

P.S. Mimo wszystko możecie się ze mnie ponabijać w komentarzach. Pozwalam ;)

Podobało się? Podaj dalej: