Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Toruniu, to oczywiste było dla mnie, że po zakończeniu nauki w szkole podstawowej eM w miarę bezproblemowo rozpocznie kolejny etap edukacji – technikum, liceum lub zawodówkę. Ot, młody wybierze sobie jakąś szkołę, a ja na podstawie własnych doświadczeń będę mogła mu ewentualnie coś podpowiedzieć, bo sama skończyłam szkołę średnią w tym mieście i mam jakieś tam pojęcie o ofercie edukacyjnej toruńskich szkół.
A potem przeprowadziliśmy się do Warszawy i zdałam sobie sprawę, że… wiem, że nic nie wiem. Raz, że Warszawa jest o wiele większym miastem niż Toruń, a co za tym idzie – jest tu ogrom szkół o różnych profilach, a dwa – o ofercie (i renomie) szkół w Warszawie nie mam zielonego pojęcia, a w dodatku nie mam na miejscu znajomych, którzy mieliby dzieci w podobnym wieku i mogliby nam cokolwiek doradzić.
Podstawówka i co dalej?
Nie zamierzam narzucać mojemu dziecku swojej wizji dotyczącej jego przyszłości i wybór szkoły średniej należy w 100% do niego. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, kiedy dzieć zwraca się do mnie z prośbą o pomoc w tak ważnej kwestii, a ja go zlewam, bo “sorry, ale to nie moje klimaty i radź sobie sam”.
Od kilku lat regularnie podpytuję eM o jego plany na przyszłość i regularnie słyszę od niego, że jeszcze nie ma pomysłu na siebie. Czy jest w tym coś złego? Ja w jego wieku też nie miałam sprecyzowanych planów… Ba, kilkanaście lat później dalej nie wiem, kim będę chciała zostać, gdy dorosnę.
Jednak za nieco ponad rok mój syn stanie przed wyborem szkoły, w której spędzi kilka kolejnych lat swojego życia i chciałabym, żeby nie żałował swojej decyzji i żeby latami nie musiał wkuwać przedmiotów, którego w ogóle go nie interesują. Ja sama popełniłam ten błąd dwukrotnie i chociaż od zawsze uwiebiałam przedmioty humanistyczne, to zarówno w gimnazjum, jak i w liceum poszłam do klas matematyczno-informatycznych…
Poza tym chciałam uniknąć sytuacji, w której eM nieświadomie wylądowałby w szkole, która albo nie cieszy się najlepszą opinią i ma swoich uczniów w głębokim poważaniu, albo w drugą stronę – wywiera na uczniach zbyt dużą presję.
Doradca zawodowy dla nastolatka
W jaki sposób postanowiłam zatem pomóc mojemu dziecku w podjęciu decyzji dotyczącej wyboru szkoły ponadpodstawowej? Zapisałam nas do doradcy zawodowego i to był strzał w dziesiątkę.
Na spotkanie umówiliśmy się w poradni psychologiczno-pedagogicznej, która ma pod opieką dzieci ze szkoły, do której uczęszcza eM i kosztowało nas to dokładnie 0 zł. Podczas pierwszej wizyty doradca poprosił nas o podanie powodów, dla których zdecydowaliśmy się na wizytę, zadał kilka pytań o to, gdzie ja widzę swoje dziecko za x lat oraz gdzie widzi się eM oraz wyjaśnił na czym, będzie polegała jego pomoc.
Następnie eM wypełnił kilka testów predyspozycji zawodowych, porozmawiał z doradcą o swoich mocnych i słabych stronach, zainteresowaniach oraz o ocenach, a następnie we trójkę omówiliśmy wyniki (to już na kolejnym spotkaniu, bo nie ze wszystkim wyrobiliśmy się podczas pierwszej wizyty). Doradca wspomniał też o kilku szkołach, w których eM miałby największe szanse na rozwój swoich zainteresowań i wyjaśnił, które oceny należy poprawić, aby zwiększyć szanse eM na dostanie się do wybranych placówek. Na koniec dostaliśmy informację o tym, gdzie i kiedy odbywa się Warszawski Salon Liceów, abyśmy wybrali się tam i osobiście zweryfikowali ofertę. Czy rozjaśniło nam to coś w głowach? Jasne i to całkiem sporo!
Kiedy jest odpowiedni moment na wizytę u doradcy zawodowego?
To już zależy od Was, ale ja wyszłam z założenia, że już w 7 klasie warto zaplanować sobie pierwsze kroki, które ułatwią dziecku podjęcie decyzji dotyczącej jego dalszej edukacji. Dzięki temu eM ma 1,5 roku, aby na spokojnie zastanowić się nad sobą i przygotować się do tego ważnego momentu w swoim życiu.
I na koniec krótki dialog z naszej pierwszej wizyty u doradcy zawodowego:
– Mateusz, gdzie widzisz się za kilka lat?
– W McDonald’s.