Ostatnio doszłam do wniosku, że życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym od czasu do czasu mogła zrobić sobie przerwę od bycia sobą. Na przykład gdybym mogła bez słowa spakować kilka najpotrzebniejszych drobiazgów, wcisnąć “pauzę” i zniknąć. Na kilka godzin, dni albo i tygodni.
Kluczowym elementem w tej układance byłby oczywiście przycisk “pauza”. Tak, żebym nie musiała się nikomu tłumaczyć, żebym nie przejmowała się zaległościami i żebym nie obawiała się, że coś mnie ominie. Ot, możliwość zawieszenia swojego normalnego życia i powrotu do niego, kiedy tylko będę na to gotowa.
To nie jest tak, że nie lubię siebie.
Bycie mną jest całkiem spoko. Fakty są jednak takie, że na starcie nikt nie dał mi gotowej instrukcji gwarantującej, że z klocków, które dostałam od losu, uda mi się zbudować idealne życie. Przez ostatnie trzydzieści lat uczę się więc na swoich błędach i szukam najlepszych rozwiązań, a i tak daleko mi do takiego życia, o jakim zawsze dla siebie marzyłam.
Stale pracuję nad sobą, żeby przejść nad tym do porządku dziennego, o ile jednak z niektórymi rzeczami odpuszczanie wychodzi mi super, o tyle zdarzają się czasem gorsze momenty. Czuję się wtedy przytłoczona, nie mogę złapać oddechu i nie wiem co dalej… Nie wiem czy powinnam dokończyć to, co budowałam z takim zapałem przez ostatnie miesiące, czy spróbować zacząć jeszcze raz, od nowa, bo może efekt końcowy będzie wtedy bardziej satysfakcjonujący?
Chciałabym móc czasem spojrzeć na swoje życie z zupełnie innej perspektywy.
Przestać skupiać się na tym co jest tu i teraz. Przestać zastanawiać się czy to, co robię jest w ogóle dobre. Przyjrzeć się swojemu życiu z boku, zobaczyć to, co widzą inni i sprawdzić na ile prawdziwy jest obraz wykreowany w mojej głowie. Może wtedy łatwiej przychodziłoby mi pogodzenie się z tym, że wymagam od siebie zbyt wiele?
A czy Wam też zdarzają się takie momenty?