Na swoim blogu pisałam już i o małżeńskim sponsoringu, i o tym, kto powinien zarabiać na dom. Przez ostatnie kilka lat moje poglądy nie uległy zmianie (chociaż czasem żartuję, że nie miałabym nic przeciwko zostaniu etatową kocią mamą), ale ostatnio spotkałam się z dość ciekawym poglądem na temat “kur domowych”.
Otóż na pewnym forum został poruszony temat kobiet nie wracających po urlopie macierzyńskim do pracy. Z komentarzy wynikało, że według internautów kobiety decydujące się zrezygnować z etatu nie tyle robią tego dla swojej rodziny, co po prostu brakuje im pomysłu na siebie, nie mają ambicji i nie myślą o karierze.
A co ja o tym myślę?
Będę szczera: podziwiam wszystkie kobiety, które decydują się zostać z dziećmi w domu. Ja na chwilę obecną nie podołałabym temu ani psychicznie, ani fizycznie. Pierwsze 2-3 miesiące może i byłyby dla mnie fajne, ale szybko znudziłaby mnie codzienna rutyna. Domowe obowiązki jeszcze szybciej wywołałyby we mnie frustrację, a poza tym na pewno brakowałoby mi wyzwań na polu zawodowym… Czy więc uważam się za osobę bardziej ambitną niż sąsiadka, która etat zamieniła na urlop wychowawczy? Nie. Nie uważam też, aby podjęcie pracy miało świadczyć o tym, czy ktoś ma na siebie pomysł, czy nie – ja mam 31 lat i dalej nie wiem, gdzie chciałabym siebie widzieć za 5 czy 10 lat.
Czasem myślę sobie, że przez ludzi, którzy wrzucają do jednego worka wszystkie niepracujące zawodowo kobiety, przemawia albo zazdrość, albo brak świadomości, z czym tak naprawdę wiąże się dbanie o domowe ognisko.
Nie każda rodzina może sobie pozwolić na to, żeby kobieta zrezygnowała z pracy. Ja sama zdecydowanie zaliczam się do tej grupy – sam kredyt hipoteczny to spore obciążenie dla naszego domowego budżetu i abyśmy mogli żyć spokojnie, oboje musimy zarabiać. Pewnie, że mogłabym oczekiwać od mojego partnera, żeby znalazł lepiej płatną pracę albo żeby pracował na 1,5 etatu, wychodzę jednak z założenia, że w naszej sytuacji nie byłoby to sprawiedliwe skoro oczekuję, że będzie mi pomagał w domu (pominę już kwestię tego, że eM jest już nastolatkiem i nie wymaga obecnie naszej opieki 24 h na dobę, ale gdyby był młodszy również nie zdecydowałabym się na pozostanie w domu).
No właśnie… Bycie pełnoetatową gospodynią domową to nie “siedzenie w domu z dziećmi”, a coś więcej – poza wychowywaniem dzieci to także wzięcie na swoje barki większości domowych obowiązków – gotowania, prania, sprzątania, robienia zakupów… Według mnie sprawiedliwy podział zakłada, że skoro mężczyzna zarabia na dom, a po pracy bierze współudział w wychowywaniu dzieci, to jednak kobieta powinna w miarę możliwości jak najbardziej go odciążyć w innych kwestiach.
Łatwo się kogoś ocenia
Wkurza mnie takie generalizowanie, że kobieta, która zostaje w domu to leń bez pomysłu na siebie, a kobieta, które oddaje dziecko do żłobka i wraca na etat to karierowiczka, dla której praca jest najważniejsza.
Pozwólmy ludziom żyć po swojemu i nie osądzajmy innych na podstawie własnego widzimisię, bo rzadko kiedy znamy sytuację danej osoby na tyle dobrze, aby mieć do tego jakiekolwiek podstawy.