Człowiek to istota mięsożerna. Synuś eM nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. Każdego dnia, gdy nakładam na talerze obiad, Mateusz bacznie to obserwuje i analizuje skład posiłku. Jeśli tylko zabraknie buraczków albo mięsa (w jakiejkolwiek postaci), rezygnuje z jedzenia. I o ile jednak jest w stanie wybaczyć mi te buraczki, o tyle z mięsem nie mam tak łatwo. Jem wtedy obiad w atmosferze okrzyków: „Ja ćem mio!!!”, „Gdzie mio?!”. Potem mały na całego wpada w histerię i zaczyna się trzaskanie drzwiami od lodówki i przewracanie zawartości wszystkich szafek. Aż się boję pomyśleć, co będzie się działo w przedszkolu, gdy w jadłospisie nie będzie na dany dzień mięska…
I pomyśleć, że kiedyś byłam pewna, że dzieci nie mogą żyć bez słodyczy…