Uwielbiam chodzić po sklepach tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zachwycają mnie te wszystkie kolorowe przybory szkolne, zeszyty z postaciami z bajek na okładkach, świetne plecaki… Odkąd pamiętam kupowanie wszystkiego do szkoły było dla mnie najfajniejszą częścią wakacji – tuż obok przeglądania nowych podręczników szkolnych jeszcze w sierpniu :) Oczywiście im dalszy etap edukacji, tym mniejszą frajdę sprawiały książki, a większą – nowe ciuchy ;)
W tym roku mam jeszcze wolne od kompletowania wyprawki. Książki zamawia przedszkole, spodnie Synuś eM dostał na urodzinki, strój gimnastyczny ma z zeszłego roku i jedyne co muszę jeszcze dokupić przed wrześniem to nowe kapcie i bilet miesięczny. Za to już za rok czeka mnie kompletowanie szkolnej wyprawki od A do Z – zeszyty, kredki, długopisy, piórnik, plecak i dodatkowe 1001 drobiazgów… I tutaj pojawia się problem, bo coraz większą uwagę zwracam nie na wygląd tych wszystkich rzeczy, ale na ich (czasem wręcz przerażające) ceny…
I znowu dochodzę do wniosku, że jednak fajniej jest być beztroskim dzieckiem niż jego rodzicem…