Spokojny wieczór… Siedzę sobie w kuchni nad kubkiem kawy (jeśli już zdarza mi się ją pić to tylko wieczorami), aż tu nagle słyszę płacz Mateusza i okrzyk: „Umieram!„. Po chwili Synuś eM wpadł do kuchni, ale nie był w stanie nic z siebie wykrztusić – po prostu stał, trząsł się i łkał. Momentalnie podskoczyło mi ciśnienie. W końcu udało mi się z niego wyciągnąć informację, że… wsadził sobie do nosa pionek od magnetycznego chińczyka (pisałam o tej grze TUTAJ).
Z początku nie panikowałam – uznałam, że raz dwa wyciągniemy pionek i będzie po płaczu. Okazało się jednak, że Mateusz wepchnął go sobie tak głęboko, że pionka nawet nie było widać! W dodatku zaczęła mu leciutko lecieć krew z noska. Momentalnie zaczęłam się trząść ze strachu i panikować. Szybki telefon do lekarza i podjęcie decyzji – jedziemy na pogotowie! Mały jak tylko to usłyszał to wpadł w jeszcze większą histerię. Z nerwów zaczął wymiotować, skarżył się, że boli go brzuszek. Szybko zaczęłam go ubierać (był już w piżamie), a mojej mamie kazałam zadzwonić po taksówkę (własnego samochodu nie mamy).
Obyło się jednak bez pogotowia. Sytuację uratował…. katar. Najzwyklejszy na świecie katar sprawił, że po kilkunastu minutach pionek sam „wypłynął” z nosa Mateuszka. Po raz pierwszy w życiu ucieszyłam się, że moje dziecko jest chore :P
Cała ta sytuacja zmusiła mnie do przemyśleń – czy to było moje zaniedbanie? Hmmm, nie traktuję tego w ten sposób. Mateusz ma już 5 lat i od dobrych dwóch lat wie, że NIE WOLNO wsadzać małych zabawek do nosa, ucha czy nawet do buzi. Ba, codziennie powtarza, że 2,5-letnia córka znajomych jest na tyle mała, że nie wolno jej dawać drobnych zabawek, bo N. nie wie, że nie wolno ich wsadzać do noska. A tymczasem sam wpadł na taki głupi pomysł! Twierdzi, że „nie mógł się powstrzymać” :P
Ciekawe tylko czy czegoś go to nauczyło?