Niespełna 2 miesiące temu pisałam o tym, jak wyglądała pierwsza wizyta Synusia eM u dentysty. A że kwiecień upływa u nas pod znakiem postów stomatologicznych to bardzo chętnie podzielę się z Wami wrażeniami z drugiego podejścia…
Mateusz oczywiście za nic w świecie nie chciał jechać do dentysty, ale ostatecznie nie robił żadnych problemów. Grzecznie usiadł w fotelu i dał sobie wyleczyć ząbek – 15 minut i było po sprawie, chociaż konieczne okazało się nawet użycie wiertła. Na koniec wylewnie podziękował pani dentystce i oznajmił, że było miło :) Ewidentnie zaowocował trening zalecony przez panią stomatolog podczas poprzedniej wizyty (polegający na tym, aby codziennie przyzwyczajać młodego do otwierania szeroko buzi i gmerania mu w tym czasie przy zębach). Przy okazji udało nam się zwalczyć odwieczny problem z szalikiem/zapinaniem kurtki pod szyję – Synuś eM już się przy tym nie dusi i nie ma ochoty wymiotować.
Problem w tym, że dzieć tak polubił grzebanie mu przy zębach, że… cofnął się do etapu ssania kciuka. A właściwie nie cofnął (bo nigdy wcześniej kciuka nie ssał), tylko po prostu zaczął :P Milion razy dziennie zwracam mu uwagę, aby wyjął z buzi paluchy, a on dalej robi swoje.
Pomińmy to jednak milczeniem. Najważniejsze, że teraz można na spokojnie zadbać o zęby młodego człowieka i założyć mu ciepły szalik, ot co :P
P.S. Ja się nie nastawiam na wiosnę. Niby śnieg już za oknem nie zalega, ale nasz chomik dwa dni temu twardo zapadł w sen zimowy (ostatni raz przydarzyło mu się to podczas ostrego ataku zimy). Coś musi być na rzeczy, bo – uprzedzając Wasze pytania – w domu mamy naprawdę ciepło (czasem aż za ciepło, dzięki czemu znowu męczą mnie migreny).
P.S. 2 W związku z prognozami chomika – bałwan i spółka wciąż wiszą w naszym oknie, a co tam ;)