Kilka tematów na posty czeka w kolejce, ale jestem w tak złej kondycji psychicznej, że póki co nadaję się wyłącznie do pisania epitafiów… No ewentualnie mogłabym pisać jeszcze mowy pogrzebowe i nekrologi…
Dzieć był dziś ostatni dzień w przedszkolu, ale wakacje przyjął ze stoickim spokojem. Nauczycielce powiedział krótkie „do widzenia”, kolegom „cześć” i wyszedł z sali. Ja popisałam się większym dramatyzmem – weszłam do sali i po „Dzień dobry, chciałam zgłosić, że Mateusz dziś jest ostatni dzień w przedszkolu” wybuchnęłam płaczem. Pani od razu zaczęła mnie uspokajać, dzieci nie wiedziały co się dzieje, a ja stałam i wyłam. Całe szczęście, że rano zapomniałam założyć soczewki kontaktowe, bo na bank by wypłynęły razem z hektolitrami moich łez… Biedna przedszkolanka myślała, że ja płaczę z żalu nad moim dzieckiem i z obaw, że eM nie poradzi sobie w szkole. Co prawda próbowałam jej wytłumaczyć, że to przecież 4 lata, ale zabrakło mi słów (łez dalej miałam aż nadto) i zapewne nikt poza mną nie wiedział, co autor ma na myśli :P
I tak jak zaczęłam płakać po wejściu do sali tak wyłam wychodząc z przedszkola, idąc przez rynek, stojąc na przystanku autobusowym i jadąc autobusem. Żeby było ciekawiej to przez całą drogę powtarzałam: „Mateusz, ale nie płacz, bo nie ma o co”, chociaż dzieć w ogóle nie miał zamiaru zalewać się łzami. Myślę, że dzięki temu uratowałam kilka trawników narażonych na wysuszenie przez dające się we znaki upały.
Podsumowując – dałam przedstawienie, nie ma co… Przez moment cieszyłam się, że po tej histerii historii nie będę musiała już się tam pokazywać, ale w tej samej chwili Synuś eM uświadomił sobie, że z przedszkola nie zabrał piórnika…
Już widzę jak wchodzę do przedszkola i mówię: „Dzień dobry, chciałam zabrać piórnik Mateusza”, po czym zalewam się łzami… Bo wiecie – histeria historia lubi się powtarzać…