Lubicie śledzić życie pięknych, sławnych i bogatych? Ja bez bicia przyznaję się, że oglądam reality show z udziałem gwiazd, codziennie zaglądam na Pudelka i czytam kolorowe gazety (nie kupuję ich – wszystkie dostaję).
Znani i lubiani często nie mają wyjścia i muszą pogodzić się z tym, że każdy ich krok śledzą tłumy fotoreporterów, że są na językach obcych osób, które ich nie znają, ale o ich życiu wiedzą prawie wszystko. W show biznesie nie jest tajemnicą kto z kim sypia, kto gdzie mieszka ani kto na co choruje. Prędzej czy później wszystko wychodzi na jaw, a celebryci powinni liczyć się z tym, że im większym problem w ich życiu (zdrada, rozstanie, śmierć kogoś bliskiego), tym większe wzbudzają zainteresowanie.
Prowadzę bloga od 4 lat, innych podczytuję od lat 9 i zauważyłam, że czytelnicy blogów również kochają sensację. Poronienie, poważna choroba, a z tych wesołych – ślub czy narodziny dziecka – pod takimi wpisami pojawia się kilkakrotnie więcej komentarzy niż pod zwykły postem, w takich momentach ujawniają się na blogach nowe twarze.
Ale wiecie co? Chyba każdy bloger ma w sobie coś z Kim Kardashian. Pomyślcie – wpuszczamy do naszych domów tłumy czytelników, dzielimy się naszym życiem z obcymi osobami. Co prawda póki co paparazzi za nami nie biegają, ale przecież wielu z nas wrzuca do sieci ogrom własnych zdjęć (łącznie ze zdjęciami obiadu na talerzu). Często firmujemy bloga (a co za tym idzie własną działalność okołoblogową) swoją twarzą i nazwiskiem… Przypomina Wam to coś? A przecież na tym da się też zarobić! – zupełnie jak na własnym reality show…
I to nie jest tak, że bloger ciężko pracuje nad swoją twórczością, a celebryta zarabia na samym lansie. Kiedyś wydawało mi się, że pozowanie na ściankach albo udział sławnych ludzi w imprezach i eventach to sama przyjemność. Miałam jednak okazję zweryfikować swoje poglądy. Dwa lata temu byłam w Warszawie na premierze filmu i na after party (KLIK) – od rozbłyskających fleszy niemal dostałam oczopląsu, a przecież to nie we mnie były wycelowane aparaty. Pozowanie aktorów do zdjęć, które obiegną wkrótce media (i to bez autoryzacji) to też nie jest łatwa sprawa. Ogólnie jakiekolwiek pozowanie to wyzwanie – nie wystarczy stanąć prosto i się uśmiechać – trzeba maksymalnie pokreślić własne atuty i starać się nie pokazywać tego, co w nas nie zachwyca (nikt nie jest idealny!) – o tym przekonałam się na ostatniej sesji zdjęciowej, po której wierzcie mi – byłam niesamowicie zmęczona i zmarznięta (dookoła wszyscy w kurtkach, a ja w cienkiej sukience). Od kiedy piszę bloga wielokrotnie byłam też zapraszana na różne eventy organizowane przez firmy i powiem Wam, że co prawda często wiąże się to z jakąś korzyścią dla mnie, ale… jakby nie patrzeć każdy taki wyjazd zabiera sporo czasu. Czasu, który ja wolę najzwyczajniej w świecie poświęcić swojemu dziecku i wspólnym przytulasom w domowym zaciszu.
Na szczęście bycie blogerem różni się od bycia celebrytą jeszcze jedną rzeczą… Wystarczy zamknąć bloga albo chociaż wyłączyć komputer i już jesteśmy z powrotem ludźmi anonimowymi. Bo umówmy się – mało który bloger jest rozpoznawalny na ulicach ;)