Za mną dość intensywny weekend, a więc nie miałam jeszcze okazji poczuć, że mam wolne od bycia mamą na pełen etat. Dzieć chyba też nie usycha z tęsknoty, bo jego telefoniczne rozmowy ze mną ograniczają się do stwierdzenia: „Mamo, jest fajnie! Cieszę się, że tu jestem! To pa!„.
No ale wracając do sedna – w sobotę po raz drugi zostałam mamą.
Ale spokojnie – nic przed Wami nie ukrywałam, po prostu doczekałam się zaszczytu jakim jest zostanie matką chrzestną :)
Bycie rodzicem chrzestnym dla wielu jest formalnością, która skłania wyłącznie do refleksji dotyczących tego, jaki prezent kupić chrześniakowi na kolejne urodziny. Mnie zmusiło to do głębszych rozważań i zastanowienia się nad sobą. I wiem jedno – chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby udowodnić, że zasłużyłam na takie wyróżnienie.
A skoro już jesteśmy w tym temacie… Muszę dodać, że nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy przy wyborze chrzestnych kierowali się wyłącznie zasobnością portfeli potencjalnych kandydatów. Chrzestnymi mojego dziecka zostały osoby, które w trudnych chwilach były przy mnie, na które mogłam (i w dalszym ciągu mogę) liczyć. Nie potrzebuję drogich prezentów dla dziecia ani regularnych wizyt u nas raz w tygodniu. Wystarcza mi świadomość, że jest ktoś, na kim oboje z Mateuszem możemy polegać.
Bo to chyba o to chodzi w tym wszystkim, czyż nie?