Wiecie co mnie najbardziej wkurza pod nieobecność pozostałych domowników? Zakupy spożywcze!
Idę do sklepu i najzwyczajniej w świecie mam ochotę kupić sobie coś do jedzenia, ale… na mnie jedną wszystko jest za duże!
Ot, chociażby chleb. W poniedziałek kupiłam sobie bochenek chleba. Pół zostawiłam w szafce, pół zamroziłam na później. A że pieczywa ogólnie jem mało to w piątek (!) praktycznie 1/2 połowy (!) chleba musiałam wyrzucić (oczywiście nie do śmietnika!).
Albo mleko. Uwielbiam kawę mrożoną, więc bez mleka ani rusz. Z tym, że jeden kartonik mleka stoi w lodówce od tygodnia i codziennie muszę sprawdzać czy jeszcze nie skwaśniało. Mogłabym kupić 0,5 litra, ale… wtedy zapłaciłabym więcej niż za litr. Gdzie tu logika? Ano tu, że w kartonach 0,5 l sprzedawane są mleka „z wyższej półki”, a ja kupuję najtańsze litrowe mleko w promocjach.
Kupiłam też pierogi (ale nie mrożone). W efekcie jadłam je przez 3 dni pod rząd, bo dla mnie samej było ich za dużo. Teraz przez kilka miesięcy nie będę mogła na nie patrzeć, bo już mi zbrzydły :P
Milczeniem pominę też fakt, że nie chce mi się robić domowych obiadów dla siebie samej – tortilla z kurczakiem była wyjątkiem.
Jak więc wygląda moje menu?
Jeden posiłek dziennie – danie obiadowe (albo tortilla, albo pierogi :P ), a pozostałe posiłki – jogurty, owoce, lody. Tęsknię już za rosołem… Albo za mielonymi i gotowaną marchewką… No ale wiecie – dla samej siebie NIE CHCE mi się gotować, a nawet gdyby mi się chciało to… NIE UMIEM :P