Trauma blogowego dziecka – znacie to? Matki zarabiają na swoich dzieciach wykorzystują ich wizerunek w sieci i w dodatku podsuwają je jako łakomy kąsek pedofilom. Och, my nie dobre! Przecież każde dziecko powinno wychodzić z domu w burce, żeby na wszelki wypadek nie kusić losu.. Przecież to normalne, że na co dzień zakrywa się loga producentów na przedmiotach codziennego użytku (wszystko musi być no name, bo przecież szanujący się człowiek nie zrobi z siebie słupa ogłoszeniowego, a jeszcze nie daj buk pani Zdzisia ze sklepu za rogiem dowie się, że pijemy tylko herbatę Lipton i co wtedy!).
Zresztą co ja się będę rozpisywać… Marlena z makoweczki.pl już kiedyś popełniła świetnego posta na ten temat. Ja mogę tylko dodać kilka słów od siebie – o tym jak wygląda sprawa z punktu widzenia blogującej mamy starszego dziecka.
Synuś eM miał niespełna 3 lata, kiedy zaczynałam pisać bloga. Był bohaterem notek, ale czy miał na nie jakikolwiek wpływ? Nie. No chyba, że uznamy, iż czasowy brak chęci pozowania do zdjęć oznaczał bunt wobec wrzucania jego wizerunku do sieci :) Wtedy sama musiałam podejmować decyzje dotyczące bloga i zastanowić się czy moje dziecko może mieć coś przeciwko staniu się gwiazdą Internetu. W sumie jakby na to nie patrzeć, to przez przynajmniej kilka pierwszych lat rodzicielstwo polega głównie na tym, aby samemu i na czuja podejmować decyzje dotyczące dziecka. Trzeba liczyć się z tym ryzykiem, że nasz maluch za 15 lat będzie nam wyrzucał, że jako przedszkolak wcinał kotleciki z kurczaczka, a przecież jedzenie mięsa to barbarzyństwo :P Jak z tym żyć, no jak?!
Teraz Mateusz ma 7 lat i coraz bardziej ogarnia to, że gdzieś tam o nim piszę, że na bloga wrzucam jego zdjęcia. Od jakiegoś czasu sam decyduje, które fotki mogą się tu pojawić, a które mam absolutnie wykasować z karty pamięci, bo nie życzy sobie ich nawet w domowym albumie. Jest odrębną jednostką i ma do tego absolutne prawo – ja też nie chciałabym oglądać siebie na zdjęciach, które mi się nie podobają.
Ale wracając do pisania o dziecku… Kilka dni temu eM podszedł do mnie, zarzucił pewnym tematem i zapytał czy nie mogłabym napisać o tym na blogu (wkrótce dowiecie się o co chodzi). Dla niego to było bardzo ważne, więc czemu miałabym mu odmówić? Blog to NASZE miejsce w sieci – tak, jak wskazuje na to tytuł w nagłówku. Mogę tu pisać tylko o tym, co dla mnie jest istotne, o tym co mnie porusza… Ale to byłoby pisanie z punktu widzenia Mamy Ka, a nie Mamy Ka i Synusia eM, prawda? Tak więc musi znaleźć się tu miejsce również na rzeczy ważne dla Mateusza.
Podzielę się z Wami moimi obserwacjami:
Od kilku tygodni Mateuszowi zdarza się sięgać po aparat i robić „zdjęcia na bloga” albo odpalać kamerę i nagrywać vlogi. Póki co te nagrania nie nadają się do publikacji (serio, chcielibyście oglądać moje stopy na przemian z sufitem?), ale z czasem… Kto wie? Już teraz widzę jakie to dla niego ważne i ile radości mu sprawia taka zabawa. BTW – mi samej marzy się nagrywanie vlogów, ale z kamerką w starej cyfrówce zupełnie mija się to z celem – już lepiej nagrywać tosterem ;)
Blogowe dzieci mają bardzo duże szanse na to, aby wyrosnąć na blogujących dorosłych. Obserwują rodziców, naśladują ich, a potem… same wsiąkają w te klimaty. Pisanie bloga staje się dla nich czymś naturalnym i nawet nie zastanawiają się czy można żyć inaczej. Wszak blogowanie to stan umysłu, a nie tylko wrzucanie na bloga nowych treści :)
Taka sytuacja:
Synuś eM gra w gry online, a ja w drugim pokoju składam pranie. Po chwili z głośników zamiast dobrze znanej melodyjki słyszę damski głos. Wpadam do pokoju, a tam dzieć ogląda kotlet.tv :) Teraz bajki na youtube są u nas passé – jeśli już oglądamy coś na komputerze to albo „Miłość na bogato” (ja), albo kotlet.tv / domowa.tv (Mateusz) ;)
Z głównego bohatera bloga mój dzieć staje się powoli… jego współtwórcą. Mamy więc okazję powoli tworzyć tutaj w 100% rodzinny blog lifestylowy i czuję, że może nam wyjść z tego coś mega fajnego. Parenting jest fajny, ale… tylko do czasu, gdy dziecko jest jeszcze małe :)
A co jeśli z X lat eM zarzuci mi, że blog zmarnował mu życie i teraz musi przez niego trzy razy w tygodniu płakać w rękaw swojemu psychoterapeucie? Przyjmę te oskarżenia na klatę – jak zawsze. I tak zafundowałam już dzieciowi traumę bycia jedynakiem, a i parę większych błędów wychowawczych znalazłoby się pod drodze, więc co mi tam. Zaryzykuję i będę pisać dalej.
Zresztą… U nas to rodzinna patologia – nawet pies bierze się za blogowanie! fot. „Lipiec w obiektywie”